środa, 5 sierpnia 2015

4. "Byłam tam."


"Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne?
Może bardziej cierpią Ci, co zostają?"
-Dorota Terakowska


Komentujcie rozdział, proszę.



Spojrzała na długiego palca Billa, który wytatuowany wskazywał pianino. A ono? Stało tam, na tle purpurowej ściany, wabiło swym kształtem i blaskiem.  Mała ławeczka na białych wyrzeźbionych nogach niemalże idealnie współgrała z wyglądem instrumentu.  Maya zamrugała kilkukrotnie, patrząc to na Billa, to na pianino i nie dowierzała. Od tak, miała po prostu pokazać im kawałek swej duszy?  Obnażyć się przed nimi ze swych sekretów?  Bo tym właśnie była dla niej gra. Nie tylko na pianinie, ale i śpiew, głos,   który zatrzymała w swej krtani nie pozwalając by ktokolwiek mógł go usłyszeć. Ktokolwiek poza Georgiem. Nikt prócz niego nie wiedział o jej namiętnym romansie z muzyką.

- Nie mogę – wyszeptała, drżąc i patrząc w oczy Georga, który doskonale wyczuwał jej lęk.

- Usiądę z Tobą, Maya. – Odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Dasz radę.

Wierzyła  w każde jego słowo, bo w końcu to z nim grała, to z nim tworzyła. To on jej pomagał, więc teraz. W tym jednym momencie. Zagra dla niego, pod jego opieką. Była mu to winna. Jak za starych dobrych czasów. No i przy okazji utrze nosa Billowi.  Wstała i ramię w ramię z Georgiem, podeszli do purpurowego kąta. Obydwoje usiedli przed pianinem. 

-„You” [1]- Wyszeptała jedynie w jego stronę, a on uśmiechnął się nikle.

Przez pewien czas siedziała prosto, patrząc na wieko kryjące klawisze, które okryte było milimetrową warstwą kurzu, prawie tak, jak małe dziecko kołdrą.  Wzięła głęboki wdech. Opuszkami palców przejechała po białym drewnie i chwilę później uchyliła je, obserwując jak puch unosi się w powietrzu, wesoło wirując.

(puśćcie ją sobie cicho, w tle)

Zerknęła na Georga, który patrzył na nią uspokajającym spojrzeniem. Głową delikatnie skinęła w jego stronę. Jej palce zderzyły się z klawiszami, tworząc pierwsze dźwięki, a ona odpłynęła w melodię, czując się tak, jak dawniej. Czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, która pierwszy raz usiadła do pianina. Przymknęła swe powieki, pokryte czarnym cieniem i dała się ponieść melodii, a z jej ust wydobyły się pierwsze fragmenty piosenki, opowiadające dokładnie o jej życiu, o miłości i o posiadaniu drugiej osoby.

Początkowo nie chciała śpiewać, ale słowa same wydarły jej się z ust. Ta piosenka była dla niej bardzo ważna. Opowiadała o kimś, kogo kochała i straciła. A teraz po raz kolejny ugodziło w nią to samo, straciła drugiego człowieka. Kogoś, kto był jej podporą w tym świecie pełnym zła i wszechobecnego smutku. Zabolało ją serce na myśl, że tak naprawdę wcale go nie kochała. Że był tylko jej zastępstwem... Bo przecież Fabian nie był miłością jej życia.

"You don't want me, no
You don't need me...
Like I want you, oh
Like I need you."

            Kiedyś za to kochała całym swoim sercem i choć przekonała się, że nie ma to przyszłości, nadal tęskniła. Tęskniła wiedząc, że mimo upływu czasu, jeszcze nie wyleczyła się z miłości A teraz musi żyć dalej i choć  bardzo pragnie powrotu tamtych czasów, nie może na to pozwolić. Ale gdyby tak przeżyć wszystko jeszcze raz? Ponownie scałować wargi przeznaczeniu, a potem skopać jego tyłek, boleśnie. Los ja kusił, wiedząc, że nie ma takiej możliwości.

                Przesuwała palcami po pianinie, nadal z przymkniętymi oczyma. Klawisze mile pieściły jej opuszki, a ona poddawała się kolejnym wersom piosenki. Wiedziała, że Bill spodziewał się pewnie podstawowej wiedzy na temat gry i wokalu, a teraz... Na pewno bardzo się zdziwił. Swój romans z muzyką zaczęła tak wcześnie, że początku nie pamięta. Zawsze było tak, że brała instrument w dłoń i grała. Kilka razy dostawała propozycję gry w zespołach, ale nigdy nie brała tego na poważnie. Nigdy się nie zgodziła. Przez nią, przez Rose.

"You can't feel me, no
Like I feel you...
I can't steal you, no
Like you stole me..."

Uchyliła powieki, przyglądając się skupionej twarzy przyjaciela. Georg wpatrywał się w nią ze smutkiem wymalowanym na twarzy.  Odczuwał, że nie śpiewa tylko piosenki, ale i żali się przez nią. Czuł każdą wyśpiewaną przez nią emocję, każdą wyższą i niższą notę. Dalej przeniosła spojrzenie na Gustava, który może i nie dostrzegł tego wszystkiego, co Georg, ale nadal z jego twarzy kipiała fascynacja, a jego dłonie mimowolnie pukały kolana w odpowiednim rytmie. Jak na perkusistę przystało. Tom wpatrywał się z iskrami w oczach w jej twarz, to w jej dłonie jakby nie mogąc uwierzyć.  W głowie już na pewno układał akordy do gitary, a Bill.. On miał przymknięte powieki, jego oddech był miarowy… Nie wiedziała, co czuje, nie potrafiła tego ocenić.

W końcu jednak uchylił oczy, a ona… Po raz kolejny utonęła w ich głębi. Widziała w nich tyle smutku, tyle uczuć, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Wczuł się w tą piosenkę tak jak ona, zrozumiał coś i czuł się głupio, za tak szybkie osądzenie jej umiejętności. Poza tym, on widział... Widział, że przeżyła piekło, bo wyśpiewała to swym głosem. Był zszokowany,  a ona zażenowana. O czym zresztą świadczyły zaróżowione policzki, szybko unosząca się klatka piersiowa. Całe ciało jej drżało od namiaru emocji, a ściany serca niebezpiecznie zaczęły drzeć pod wpływem emocji, jakie nią zapanowały.


Czuła, że to wszystko bierze nad nią górę, że nuty, które właśnie wygrywa biorą górę nad jej ciałem. Początkowo chciała mu tylko pokazać co umie, ale teraz...  W tej jednej chwili przekonała się, że to było coś więcej niż tylko utarcie mu nosa. Pokazała mu i im swoją wrażliwość, której zabrakło podczas ich pierwszego spotkania. Zdecydowanie nie tego się po niej spodziewali. Serce waliło jej niczym oszalałe, dłonie zaczęły się pocić, a oczy szklić...


"And I want you in my life
And I need you in my life"


Piosenka jednak nie chciała się skończyć, im dłużej ją grała tym ciężej było jej zapanować nad drżeniem dłoni. Na pianinie wygrała ostatnie takty, a potem poderwała się z miejsca, co skutkowało zamknięciem z hukiem pokrywy i w biegu porywając sweter uciekła do ogrodu, czując jak łzy wielkości grochu spływają po jej polikach. Z trudem pchnęła tarasowe drzwi, wypuszczając przy okazji zwierzaki na ogród. Usiadła na bujanej ławce na tarasie i wzięła głęboki wdech, unosząc twarz ku niebu. Mocno cierpiała po jej stracie, a ta piosenka teraz ożywiła całe to uczucie wszechobecnego bólu. Słyszała kroki, wiedziała doskonale, kto idzie. Nie musiała nawet odwracać twarzy w jego stronę. Ławka delikatnie zakołysała się, po tym jak na niej przysiadł.

- Ona odeszła. Odeszła w najokrutniejszy sposób. – Wychrypiała, aby chwilę później oprzeć głowę o jego ramię.

- Rose? – wyszeptał, przysuwając się do niej bliżej na ławce, by objąć ją silniej ramieniem. Maya skinęła głową potwierdzająco, nie mogąc złapać tchu przez łzy dławiące jej gardło.

- Ona.. Ona..  – Zaczęła drżąc mocniej, uniosła podbródek by zerknąć w jego oczy. - Nienawidzę jej. – Wyznała, oddychając już nieco lżej. – Nienawidzę jej za to, że tak bardzo ją kochałam.

- Maya, co się stało? – usłyszała przy swoim uchu.

- Och Tom… - wyszeptała cicho, wycierając rękawami łzy zaschnięte na policzkach. – To nie takie proste. –Wytłumaczyła, unosząc podbródek by móc zerknąć na tarasowe drzwi, za którymi zgromadziła się pozostała trójka. - Nie jestem gotowa by to wszystko powiedzieć, by się przed wami tak obnażyć... - Wyszeptała cicho, do jego szyi, podczas gdy ten mocniej trzymał ją w ramionach.

Wiedziała, że kiedyś będzie musiała im powiedzieć całą prawdę, bo inaczej nigdy nie ruszy naprzód. Ale nie dziś, nie teraz. Wstała z bujanej ławki i pociągnąwszy Toma za sobą, weszli do środka. Maya przeczesała wzrokiem zebranych mężczyzn i westchnęła cicho. Świat jakby ucichł, nie wiał żaden wiatr, żaden ptak nie ćwierkał, psy jakoś tak dziwnie posmutniały a i chmury jakoś niespecjalnie poruszały się na szarym niebie.

- Nie jestem w stanie wam powiedzieć, co się stało. – Wyszeptała, patrząc po kolei na każdego z nich, gdy już zasiedli w salonie. – Przynajmniej jeszcze nie teraz. – Dodała. -   Muszę się zbierać, znaleźć hotel, kupić kilka rzeczy, bo ten plecak to jedyne, co mam. – Mówiła dalej, nerwowo bawiąc się włosami. – Muszę się zastanowić, co dalej, bo na razie nie mam planu na życie.

                Milczeli nie wiedząc, co powiedzieć. Georg zmarszczył brwi, wzdychając ciężko.  Niestety, czasem w życiu przychodzi taka chwila, gdy człowiek musi radzić sobie sam, bo nikt inny nie będzie w stanie mu pomóc, pokonać własne demony przeszłości. Jednakże Maya miała wprawę w byciu samotną. Ale tym razem los szykował dla niej inną niespodziankę.

                - Maya – odparł Bill, patrząc uważnie na jej twarz – my jutro wylatujemy do Los Angeles. Całą czwórką. – Zaczął ostrożnie. – Będziemy tam pracować nad nową płytą i zostaniemy tam sporo czasu – mówił rzeczowym tonem, nie odrywając od niej spojrzenia nawet na sekundę, przez co zmuszona była w końcu oderwać od niego wzrok, gdyż przeszywał jej ciało na wskroś.  – Możesz polecieć tam z nami. Nie musisz być sama. – Mówił dalej, a ona zdziwiona uniosła swe brwi, usta zaś ułożyły się w literkę „o”. Jej twarz owiana była zdziwieniem.

                Była raz w Los Angeles, pięknym mieście aniołów.  W swoim dwudziesto cztero letnim życiu zdążyła odwiedzić wiele miejsc, ale Dusseldorf, Paryż i Los Angeles były jej ulubionymi, więc dlaczego by nie zaryzykować? Może tym razem los odwróci się do niej szczęśliwie i to tam znajdzie swoje miejsce.

                - Byłam tam. – Odparła nagle, dłońmi wciąż zaczepiając końcówki włosów. – Tommie, pamiętasz? – Uniosła na niego swe zmęczone spojrzenie. 


Los Angeles, 
Czerwiec 2012r.

Maya nigdy nie pracowała na stałe w jednym miejscu. Raz robiła, jako barmanka, innym razem, jako ekspedientka, a jeszcze, kiedy indziej zajmowała się amatorskim pozowaniem do zdjęć. Tym razem łut szczęścia trafił w nią ze zdwojoną siłą, bowiem dostała się do agencji na pomoc zwierzętom  na kurs weterynaryjny w Los Angeles i za namową, Rose wyjechała tam na 4 miesiące, bo tyle obowiązywał kontrakt wstępny. Początkowo nie odnajdywała się w nowym mieście, a przestawienie się z francuskiego na angielski było katorgą, zwłaszcza, że niekiedy ludzie nie rozumieli jej przez jej akcent. W końcu jednak po miesiącu udało jej się zaklimatyzować. 

                Rose dzwoniła do niej codziennie, to z żaleniem się, to z zapytaniem jak się trzyma. Odwiedziła ją nawet kilka razy, ku uciesze Mayi; tak było i teraz, bowiem rudowłosa przyjechała do niej na kila dni.

                Ten dzień był dość męczący, bo pracowała przy nowym lekarzu  i trafiła im się operacja młodego lwa, ale dała radę. Gdy weszła do mieszkania, odłożyła swoją torbę i  aparat fotograficzny w bezpieczne miejsce i weszła głębiej do apartamentowca, który dzieliła z innymi kursowiczami.

                - Cześć wszystkim! – Powitała zebranych, którzy właśnie ginęli w alkoholowych płynach. Nic dziwnego, w końcu był piątkowy wieczór, a przed nimi wolny weekend.  – Widzieliście Rose? – Spytała, a kilka osób bąknęło coś o jej sypialni.

                Zadowolona z rezultatu skierowała tam swoje kroki, jednak uśmiech, który malował się na jej karmazynowych wargach szybko znikł gdyż Rose w najlepsze całowała się z jakimś mężczyzną.

                - Przyjeżdżasz się ze mną pogodzić, a tymczasem, gdy jestem w pracy całujesz się z jakimś gościem? Poważnie?! – Krzyknęła wściekle, zatrzaskując za sobą drzwi z takim trzaskiem, że obrazki spadły z jej ścian.

- Mayu, kochanie, to nie tak. – Odskoczyła szybko od ciemnowłosego i założyła na siebie bluzkę. – To jego wina, to on mnie kokietował! – Tłumaczyła się, wskazując winowajczo palcem na mężczyznę.

                - Wypraszam sobie! – Zagrzmiał nagle, podrywając się z łóżka. – Wszystkie siedemnaście osób, które tam siedzą mogą potwierdzić, że to Ty pierwsza wetknęłaś mi dłonie między nogi! – Krzyknął. – Skąd mogłem wiedzieć, że z kimś jesteś, skoro byłaś taka chętna?! – Ryknął znów, patrząc na nią ze złością, by chwilę później zerknąć przepraszająco na Mayę.

A ona?  Stała pośrodku liliowego pokoju, na białym, puchatym dywanie i zastanawiała się, co zrobić w tym momencie. Bo perspektyw miała wiele, tylko siły już brak. Wierzyła obcemu mężczyźnie, bo znała Rose. Ostatnie dwa razy skończyły się właśnie tak samo. Były ze sobą rok z przerwami. Dokładnie rok temu obie przyznały się do swoich uczuć i postanowiły przenieść przyjaźń na większy stopień. I było cudownie. Pierwsze trzy miesiące. Potem pierwszy raz złapała Rose na całowaniu się z innym, ale wybaczyła jej, bo była pijana. Drugi raz przeważył szalę, bo znalazła ją w łóżku z jakimś chłopakiem, a teraz, ta przerwa, ten cały wyjazd miał im pomóc… I teraz wróciła tu by się pogodzić. A ona wracając z pracy widzi ją w takim stanie, trzeźwą i chętną.

                - I Ty mnie niby kochałaś – krzyknęła nagle Maya, czując jak złość płynie przez jej żyły wrząc z każdą chwilą coraz bardziej. – Wynoś się z mojego życia, nigdy więcej nie chcę Cię widzieć Rosalie Veer. Po raz trzeci zniszczyłaś wszystko, a ja głupia tak Ci wierzyłam! – Krzyknęła, zbierając jej rzeczy do torby, którą zaraz potem wystawiła przed drzwi pokoju z głośnym hukiem. – Wynoś się stąd! – Krzyknęła znów czując, jak łzy spływają po jej policzkach potokami.

                - Ale, ale Mayuś – szeptała Rose cicho, patrząc na nią z niedowierzaniem. – To nic nie znaczyło, ja już nigdy więcej nie… - Zaczęła się jąkać, ale dla Mayi było tego za wiele.

                Podeszła do rudowłosej i zamaszystym ruchem uderzyła ją w policzek, sprawiając, że po pokoju rozniósł się potężny huk. – Nigdy więcej nie chcę Cię widzieć w moim życiu. – Warknęła znów i choć wiedziała, że będzie za nią płakać dniami i nocami, że będzie tego żałowała, to nie mogła. Nie mogła jej pozwolić na taką zabawę jej uczuciami po tym, co przeżyła. Chwyciła ją za ramię i wyrzuciła ją z pokoju, nie bacząc na zdziwione spojrzenia innych domowników, a następnie zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz.

- Maya! – Dało się słyszeć krzyki kobiety i walenie w drzwi – Maya proszę Cię, nie rób tego! – Łkała.

                Nie otworzyła ich. Puściła za to głośno muzykę i spojrzała na mężczyznę, który stał na środku pokoju kompletnie zszokowany. Wcale mu się nie dziwiła, ale teraz nie miała czasu by o nim myśleć. Po prostu położyła się na łóżku kompletnie zalana łzami, a on… Zamiast wyjść położył się obok niej i kołysał ją miarowo w swoich ramionach do czasu aż usnęła i przez kolejne kilka dni, ona, zamiast się na niego gniewać, dziękowała mu, że nie odszedł, że powiedział jej prawdę i że był, nie pytając o nic.

                - Jestem Tom. – Wyszeptał następnego dnia, gdy obudziła się po wydarzeniu z Rose. – I zostanę z Tobą tak długo jak będę tego potrzebować.

- Tom został ze mną przez cały tydzień, po którym zaczęłam na nowo funkcjonować. To oni mi pomógł wyjść na prostą. – Wytłumaczyła cicho. – Rose była moją dziewczyną przez rok czasu. To o niej była ta piosenka, dlatego zalałam się złami, dlatego wybiegłam i dlatego Tom od razu za mną poszedł. Bo wiedział. – Przyznała, a następnie zerknęła na zszokowane oblicza mężczyzn.

                Każda z twarzy wyrażała, co innego. Tom był poruszony wspomnieniem, jakie wywołała, Georg mrugał oczyma nie dowierzając, Gustav miał otwartą buzię w zdziwieniu, a Billowi w oczach świeciły się łzy, co poruszyło ją dogłębnie. Nie chciała, by przez nią płakał, by był smutny przez bieg starych wydarzeń. Nie chciała, by był zniszczony, jak ona.

                - Pojadę z wami do Los Angeles. – Odparła w końcu cicho. – Wierzę, że tam spotka mnie dobro. – Wyszeptała, czując jak każda kość w jej ciele zaczyna już przesiąkać zmęczeniem.

                -Dobra, koniec tego dobrego. – Powiedział nagle Bill. – Musisz odpocząć.

                I nie zważając na sprzeciw Mayi, wziął ją w swe ramiona i zaniósł po schodach do góry, jak się domyślała, do jego sypialni.  Zaciągnęła się zapachem jego perfum, ułożyła głowę na jego ramieniu, a dłonie zarzuciła na jego kark, czując się, choć chwilowo bezpiecznie. Poczuła się tak jak wtedy, gdy się poznali.

                - Maya – zaczął nagle, łokciem otwierając drzwi do sypialni. – Nie mów im wszystkiego z naszego spotkania. – Wyszeptał do jej ucha, chwilę potem kładąc ją na miękkim materacu swojego łóżka. 
                - W porządku – odparła, doskonale wiedząc, co ma na myśli. Swym niebieskim spojrzeniem obserwowała jak sięga do szafy i zaraz potem podaje jej swoją koszulkę, jak się domyślała, do spania.

                - Rozumiem, że nadal śpisz w koszulkach i bieliźnie? – Zapytał, patrząc na nią znad ramienia.
                - Tak – odparła szybko czując, jak rumieńce wpływając na jej twarz. - A Ty, gdzie będziesz nocował? – Spytała, szybko zmieniając temat.

                - Nie martw się o to – odparł, kładąc na jej posłanie swoją koszulkę. Celowo wybrał tą, w której spała tamtej nocy. – Wypocznij dobrze, możesz skorzystać z moich kosmetyków. – I scałowawszy jej czoło wyszedł z pokoju.




*Piosenka śpiewana prezez Mayę w rozdziale to  "You" - The Pretty Reckless. Link umieszczony pod "klik" to link do coveru na pianinie użytkownika "Benoit Saulnier" tej właśnie piosenki. 


Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony