środa, 5 sierpnia 2015

4. "Byłam tam."


"Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne?
Może bardziej cierpią Ci, co zostają?"
-Dorota Terakowska


Komentujcie rozdział, proszę.



Spojrzała na długiego palca Billa, który wytatuowany wskazywał pianino. A ono? Stało tam, na tle purpurowej ściany, wabiło swym kształtem i blaskiem.  Mała ławeczka na białych wyrzeźbionych nogach niemalże idealnie współgrała z wyglądem instrumentu.  Maya zamrugała kilkukrotnie, patrząc to na Billa, to na pianino i nie dowierzała. Od tak, miała po prostu pokazać im kawałek swej duszy?  Obnażyć się przed nimi ze swych sekretów?  Bo tym właśnie była dla niej gra. Nie tylko na pianinie, ale i śpiew, głos,   który zatrzymała w swej krtani nie pozwalając by ktokolwiek mógł go usłyszeć. Ktokolwiek poza Georgiem. Nikt prócz niego nie wiedział o jej namiętnym romansie z muzyką.

- Nie mogę – wyszeptała, drżąc i patrząc w oczy Georga, który doskonale wyczuwał jej lęk.

- Usiądę z Tobą, Maya. – Odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Dasz radę.

Wierzyła  w każde jego słowo, bo w końcu to z nim grała, to z nim tworzyła. To on jej pomagał, więc teraz. W tym jednym momencie. Zagra dla niego, pod jego opieką. Była mu to winna. Jak za starych dobrych czasów. No i przy okazji utrze nosa Billowi.  Wstała i ramię w ramię z Georgiem, podeszli do purpurowego kąta. Obydwoje usiedli przed pianinem. 

-„You” [1]- Wyszeptała jedynie w jego stronę, a on uśmiechnął się nikle.

Przez pewien czas siedziała prosto, patrząc na wieko kryjące klawisze, które okryte było milimetrową warstwą kurzu, prawie tak, jak małe dziecko kołdrą.  Wzięła głęboki wdech. Opuszkami palców przejechała po białym drewnie i chwilę później uchyliła je, obserwując jak puch unosi się w powietrzu, wesoło wirując.

(puśćcie ją sobie cicho, w tle)

Zerknęła na Georga, który patrzył na nią uspokajającym spojrzeniem. Głową delikatnie skinęła w jego stronę. Jej palce zderzyły się z klawiszami, tworząc pierwsze dźwięki, a ona odpłynęła w melodię, czując się tak, jak dawniej. Czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, która pierwszy raz usiadła do pianina. Przymknęła swe powieki, pokryte czarnym cieniem i dała się ponieść melodii, a z jej ust wydobyły się pierwsze fragmenty piosenki, opowiadające dokładnie o jej życiu, o miłości i o posiadaniu drugiej osoby.

Początkowo nie chciała śpiewać, ale słowa same wydarły jej się z ust. Ta piosenka była dla niej bardzo ważna. Opowiadała o kimś, kogo kochała i straciła. A teraz po raz kolejny ugodziło w nią to samo, straciła drugiego człowieka. Kogoś, kto był jej podporą w tym świecie pełnym zła i wszechobecnego smutku. Zabolało ją serce na myśl, że tak naprawdę wcale go nie kochała. Że był tylko jej zastępstwem... Bo przecież Fabian nie był miłością jej życia.

"You don't want me, no
You don't need me...
Like I want you, oh
Like I need you."

            Kiedyś za to kochała całym swoim sercem i choć przekonała się, że nie ma to przyszłości, nadal tęskniła. Tęskniła wiedząc, że mimo upływu czasu, jeszcze nie wyleczyła się z miłości A teraz musi żyć dalej i choć  bardzo pragnie powrotu tamtych czasów, nie może na to pozwolić. Ale gdyby tak przeżyć wszystko jeszcze raz? Ponownie scałować wargi przeznaczeniu, a potem skopać jego tyłek, boleśnie. Los ja kusił, wiedząc, że nie ma takiej możliwości.

                Przesuwała palcami po pianinie, nadal z przymkniętymi oczyma. Klawisze mile pieściły jej opuszki, a ona poddawała się kolejnym wersom piosenki. Wiedziała, że Bill spodziewał się pewnie podstawowej wiedzy na temat gry i wokalu, a teraz... Na pewno bardzo się zdziwił. Swój romans z muzyką zaczęła tak wcześnie, że początku nie pamięta. Zawsze było tak, że brała instrument w dłoń i grała. Kilka razy dostawała propozycję gry w zespołach, ale nigdy nie brała tego na poważnie. Nigdy się nie zgodziła. Przez nią, przez Rose.

"You can't feel me, no
Like I feel you...
I can't steal you, no
Like you stole me..."

Uchyliła powieki, przyglądając się skupionej twarzy przyjaciela. Georg wpatrywał się w nią ze smutkiem wymalowanym na twarzy.  Odczuwał, że nie śpiewa tylko piosenki, ale i żali się przez nią. Czuł każdą wyśpiewaną przez nią emocję, każdą wyższą i niższą notę. Dalej przeniosła spojrzenie na Gustava, który może i nie dostrzegł tego wszystkiego, co Georg, ale nadal z jego twarzy kipiała fascynacja, a jego dłonie mimowolnie pukały kolana w odpowiednim rytmie. Jak na perkusistę przystało. Tom wpatrywał się z iskrami w oczach w jej twarz, to w jej dłonie jakby nie mogąc uwierzyć.  W głowie już na pewno układał akordy do gitary, a Bill.. On miał przymknięte powieki, jego oddech był miarowy… Nie wiedziała, co czuje, nie potrafiła tego ocenić.

W końcu jednak uchylił oczy, a ona… Po raz kolejny utonęła w ich głębi. Widziała w nich tyle smutku, tyle uczuć, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Wczuł się w tą piosenkę tak jak ona, zrozumiał coś i czuł się głupio, za tak szybkie osądzenie jej umiejętności. Poza tym, on widział... Widział, że przeżyła piekło, bo wyśpiewała to swym głosem. Był zszokowany,  a ona zażenowana. O czym zresztą świadczyły zaróżowione policzki, szybko unosząca się klatka piersiowa. Całe ciało jej drżało od namiaru emocji, a ściany serca niebezpiecznie zaczęły drzeć pod wpływem emocji, jakie nią zapanowały.


Czuła, że to wszystko bierze nad nią górę, że nuty, które właśnie wygrywa biorą górę nad jej ciałem. Początkowo chciała mu tylko pokazać co umie, ale teraz...  W tej jednej chwili przekonała się, że to było coś więcej niż tylko utarcie mu nosa. Pokazała mu i im swoją wrażliwość, której zabrakło podczas ich pierwszego spotkania. Zdecydowanie nie tego się po niej spodziewali. Serce waliło jej niczym oszalałe, dłonie zaczęły się pocić, a oczy szklić...


"And I want you in my life
And I need you in my life"


Piosenka jednak nie chciała się skończyć, im dłużej ją grała tym ciężej było jej zapanować nad drżeniem dłoni. Na pianinie wygrała ostatnie takty, a potem poderwała się z miejsca, co skutkowało zamknięciem z hukiem pokrywy i w biegu porywając sweter uciekła do ogrodu, czując jak łzy wielkości grochu spływają po jej polikach. Z trudem pchnęła tarasowe drzwi, wypuszczając przy okazji zwierzaki na ogród. Usiadła na bujanej ławce na tarasie i wzięła głęboki wdech, unosząc twarz ku niebu. Mocno cierpiała po jej stracie, a ta piosenka teraz ożywiła całe to uczucie wszechobecnego bólu. Słyszała kroki, wiedziała doskonale, kto idzie. Nie musiała nawet odwracać twarzy w jego stronę. Ławka delikatnie zakołysała się, po tym jak na niej przysiadł.

- Ona odeszła. Odeszła w najokrutniejszy sposób. – Wychrypiała, aby chwilę później oprzeć głowę o jego ramię.

- Rose? – wyszeptał, przysuwając się do niej bliżej na ławce, by objąć ją silniej ramieniem. Maya skinęła głową potwierdzająco, nie mogąc złapać tchu przez łzy dławiące jej gardło.

- Ona.. Ona..  – Zaczęła drżąc mocniej, uniosła podbródek by zerknąć w jego oczy. - Nienawidzę jej. – Wyznała, oddychając już nieco lżej. – Nienawidzę jej za to, że tak bardzo ją kochałam.

- Maya, co się stało? – usłyszała przy swoim uchu.

- Och Tom… - wyszeptała cicho, wycierając rękawami łzy zaschnięte na policzkach. – To nie takie proste. –Wytłumaczyła, unosząc podbródek by móc zerknąć na tarasowe drzwi, za którymi zgromadziła się pozostała trójka. - Nie jestem gotowa by to wszystko powiedzieć, by się przed wami tak obnażyć... - Wyszeptała cicho, do jego szyi, podczas gdy ten mocniej trzymał ją w ramionach.

Wiedziała, że kiedyś będzie musiała im powiedzieć całą prawdę, bo inaczej nigdy nie ruszy naprzód. Ale nie dziś, nie teraz. Wstała z bujanej ławki i pociągnąwszy Toma za sobą, weszli do środka. Maya przeczesała wzrokiem zebranych mężczyzn i westchnęła cicho. Świat jakby ucichł, nie wiał żaden wiatr, żaden ptak nie ćwierkał, psy jakoś tak dziwnie posmutniały a i chmury jakoś niespecjalnie poruszały się na szarym niebie.

- Nie jestem w stanie wam powiedzieć, co się stało. – Wyszeptała, patrząc po kolei na każdego z nich, gdy już zasiedli w salonie. – Przynajmniej jeszcze nie teraz. – Dodała. -   Muszę się zbierać, znaleźć hotel, kupić kilka rzeczy, bo ten plecak to jedyne, co mam. – Mówiła dalej, nerwowo bawiąc się włosami. – Muszę się zastanowić, co dalej, bo na razie nie mam planu na życie.

                Milczeli nie wiedząc, co powiedzieć. Georg zmarszczył brwi, wzdychając ciężko.  Niestety, czasem w życiu przychodzi taka chwila, gdy człowiek musi radzić sobie sam, bo nikt inny nie będzie w stanie mu pomóc, pokonać własne demony przeszłości. Jednakże Maya miała wprawę w byciu samotną. Ale tym razem los szykował dla niej inną niespodziankę.

                - Maya – odparł Bill, patrząc uważnie na jej twarz – my jutro wylatujemy do Los Angeles. Całą czwórką. – Zaczął ostrożnie. – Będziemy tam pracować nad nową płytą i zostaniemy tam sporo czasu – mówił rzeczowym tonem, nie odrywając od niej spojrzenia nawet na sekundę, przez co zmuszona była w końcu oderwać od niego wzrok, gdyż przeszywał jej ciało na wskroś.  – Możesz polecieć tam z nami. Nie musisz być sama. – Mówił dalej, a ona zdziwiona uniosła swe brwi, usta zaś ułożyły się w literkę „o”. Jej twarz owiana była zdziwieniem.

                Była raz w Los Angeles, pięknym mieście aniołów.  W swoim dwudziesto cztero letnim życiu zdążyła odwiedzić wiele miejsc, ale Dusseldorf, Paryż i Los Angeles były jej ulubionymi, więc dlaczego by nie zaryzykować? Może tym razem los odwróci się do niej szczęśliwie i to tam znajdzie swoje miejsce.

                - Byłam tam. – Odparła nagle, dłońmi wciąż zaczepiając końcówki włosów. – Tommie, pamiętasz? – Uniosła na niego swe zmęczone spojrzenie. 


Los Angeles, 
Czerwiec 2012r.

Maya nigdy nie pracowała na stałe w jednym miejscu. Raz robiła, jako barmanka, innym razem, jako ekspedientka, a jeszcze, kiedy indziej zajmowała się amatorskim pozowaniem do zdjęć. Tym razem łut szczęścia trafił w nią ze zdwojoną siłą, bowiem dostała się do agencji na pomoc zwierzętom  na kurs weterynaryjny w Los Angeles i za namową, Rose wyjechała tam na 4 miesiące, bo tyle obowiązywał kontrakt wstępny. Początkowo nie odnajdywała się w nowym mieście, a przestawienie się z francuskiego na angielski było katorgą, zwłaszcza, że niekiedy ludzie nie rozumieli jej przez jej akcent. W końcu jednak po miesiącu udało jej się zaklimatyzować. 

                Rose dzwoniła do niej codziennie, to z żaleniem się, to z zapytaniem jak się trzyma. Odwiedziła ją nawet kilka razy, ku uciesze Mayi; tak było i teraz, bowiem rudowłosa przyjechała do niej na kila dni.

                Ten dzień był dość męczący, bo pracowała przy nowym lekarzu  i trafiła im się operacja młodego lwa, ale dała radę. Gdy weszła do mieszkania, odłożyła swoją torbę i  aparat fotograficzny w bezpieczne miejsce i weszła głębiej do apartamentowca, który dzieliła z innymi kursowiczami.

                - Cześć wszystkim! – Powitała zebranych, którzy właśnie ginęli w alkoholowych płynach. Nic dziwnego, w końcu był piątkowy wieczór, a przed nimi wolny weekend.  – Widzieliście Rose? – Spytała, a kilka osób bąknęło coś o jej sypialni.

                Zadowolona z rezultatu skierowała tam swoje kroki, jednak uśmiech, który malował się na jej karmazynowych wargach szybko znikł gdyż Rose w najlepsze całowała się z jakimś mężczyzną.

                - Przyjeżdżasz się ze mną pogodzić, a tymczasem, gdy jestem w pracy całujesz się z jakimś gościem? Poważnie?! – Krzyknęła wściekle, zatrzaskując za sobą drzwi z takim trzaskiem, że obrazki spadły z jej ścian.

- Mayu, kochanie, to nie tak. – Odskoczyła szybko od ciemnowłosego i założyła na siebie bluzkę. – To jego wina, to on mnie kokietował! – Tłumaczyła się, wskazując winowajczo palcem na mężczyznę.

                - Wypraszam sobie! – Zagrzmiał nagle, podrywając się z łóżka. – Wszystkie siedemnaście osób, które tam siedzą mogą potwierdzić, że to Ty pierwsza wetknęłaś mi dłonie między nogi! – Krzyknął. – Skąd mogłem wiedzieć, że z kimś jesteś, skoro byłaś taka chętna?! – Ryknął znów, patrząc na nią ze złością, by chwilę później zerknąć przepraszająco na Mayę.

A ona?  Stała pośrodku liliowego pokoju, na białym, puchatym dywanie i zastanawiała się, co zrobić w tym momencie. Bo perspektyw miała wiele, tylko siły już brak. Wierzyła obcemu mężczyźnie, bo znała Rose. Ostatnie dwa razy skończyły się właśnie tak samo. Były ze sobą rok z przerwami. Dokładnie rok temu obie przyznały się do swoich uczuć i postanowiły przenieść przyjaźń na większy stopień. I było cudownie. Pierwsze trzy miesiące. Potem pierwszy raz złapała Rose na całowaniu się z innym, ale wybaczyła jej, bo była pijana. Drugi raz przeważył szalę, bo znalazła ją w łóżku z jakimś chłopakiem, a teraz, ta przerwa, ten cały wyjazd miał im pomóc… I teraz wróciła tu by się pogodzić. A ona wracając z pracy widzi ją w takim stanie, trzeźwą i chętną.

                - I Ty mnie niby kochałaś – krzyknęła nagle Maya, czując jak złość płynie przez jej żyły wrząc z każdą chwilą coraz bardziej. – Wynoś się z mojego życia, nigdy więcej nie chcę Cię widzieć Rosalie Veer. Po raz trzeci zniszczyłaś wszystko, a ja głupia tak Ci wierzyłam! – Krzyknęła, zbierając jej rzeczy do torby, którą zaraz potem wystawiła przed drzwi pokoju z głośnym hukiem. – Wynoś się stąd! – Krzyknęła znów czując, jak łzy spływają po jej policzkach potokami.

                - Ale, ale Mayuś – szeptała Rose cicho, patrząc na nią z niedowierzaniem. – To nic nie znaczyło, ja już nigdy więcej nie… - Zaczęła się jąkać, ale dla Mayi było tego za wiele.

                Podeszła do rudowłosej i zamaszystym ruchem uderzyła ją w policzek, sprawiając, że po pokoju rozniósł się potężny huk. – Nigdy więcej nie chcę Cię widzieć w moim życiu. – Warknęła znów i choć wiedziała, że będzie za nią płakać dniami i nocami, że będzie tego żałowała, to nie mogła. Nie mogła jej pozwolić na taką zabawę jej uczuciami po tym, co przeżyła. Chwyciła ją za ramię i wyrzuciła ją z pokoju, nie bacząc na zdziwione spojrzenia innych domowników, a następnie zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz.

- Maya! – Dało się słyszeć krzyki kobiety i walenie w drzwi – Maya proszę Cię, nie rób tego! – Łkała.

                Nie otworzyła ich. Puściła za to głośno muzykę i spojrzała na mężczyznę, który stał na środku pokoju kompletnie zszokowany. Wcale mu się nie dziwiła, ale teraz nie miała czasu by o nim myśleć. Po prostu położyła się na łóżku kompletnie zalana łzami, a on… Zamiast wyjść położył się obok niej i kołysał ją miarowo w swoich ramionach do czasu aż usnęła i przez kolejne kilka dni, ona, zamiast się na niego gniewać, dziękowała mu, że nie odszedł, że powiedział jej prawdę i że był, nie pytając o nic.

                - Jestem Tom. – Wyszeptał następnego dnia, gdy obudziła się po wydarzeniu z Rose. – I zostanę z Tobą tak długo jak będę tego potrzebować.

- Tom został ze mną przez cały tydzień, po którym zaczęłam na nowo funkcjonować. To oni mi pomógł wyjść na prostą. – Wytłumaczyła cicho. – Rose była moją dziewczyną przez rok czasu. To o niej była ta piosenka, dlatego zalałam się złami, dlatego wybiegłam i dlatego Tom od razu za mną poszedł. Bo wiedział. – Przyznała, a następnie zerknęła na zszokowane oblicza mężczyzn.

                Każda z twarzy wyrażała, co innego. Tom był poruszony wspomnieniem, jakie wywołała, Georg mrugał oczyma nie dowierzając, Gustav miał otwartą buzię w zdziwieniu, a Billowi w oczach świeciły się łzy, co poruszyło ją dogłębnie. Nie chciała, by przez nią płakał, by był smutny przez bieg starych wydarzeń. Nie chciała, by był zniszczony, jak ona.

                - Pojadę z wami do Los Angeles. – Odparła w końcu cicho. – Wierzę, że tam spotka mnie dobro. – Wyszeptała, czując jak każda kość w jej ciele zaczyna już przesiąkać zmęczeniem.

                -Dobra, koniec tego dobrego. – Powiedział nagle Bill. – Musisz odpocząć.

                I nie zważając na sprzeciw Mayi, wziął ją w swe ramiona i zaniósł po schodach do góry, jak się domyślała, do jego sypialni.  Zaciągnęła się zapachem jego perfum, ułożyła głowę na jego ramieniu, a dłonie zarzuciła na jego kark, czując się, choć chwilowo bezpiecznie. Poczuła się tak jak wtedy, gdy się poznali.

                - Maya – zaczął nagle, łokciem otwierając drzwi do sypialni. – Nie mów im wszystkiego z naszego spotkania. – Wyszeptał do jej ucha, chwilę potem kładąc ją na miękkim materacu swojego łóżka. 
                - W porządku – odparła, doskonale wiedząc, co ma na myśli. Swym niebieskim spojrzeniem obserwowała jak sięga do szafy i zaraz potem podaje jej swoją koszulkę, jak się domyślała, do spania.

                - Rozumiem, że nadal śpisz w koszulkach i bieliźnie? – Zapytał, patrząc na nią znad ramienia.
                - Tak – odparła szybko czując, jak rumieńce wpływając na jej twarz. - A Ty, gdzie będziesz nocował? – Spytała, szybko zmieniając temat.

                - Nie martw się o to – odparł, kładąc na jej posłanie swoją koszulkę. Celowo wybrał tą, w której spała tamtej nocy. – Wypocznij dobrze, możesz skorzystać z moich kosmetyków. – I scałowawszy jej czoło wyszedł z pokoju.




*Piosenka śpiewana prezez Mayę w rozdziale to  "You" - The Pretty Reckless. Link umieszczony pod "klik" to link do coveru na pianinie użytkownika "Benoit Saulnier" tej właśnie piosenki. 


wtorek, 24 lutego 2015

3. "How I met you(r)..."


"Przy­pad­ko­we spot­ka­nie jest czymś naj­mniej
przy­pad­ko­wym w naszym życiu."
 
- Julio Cortázar


Siedziała w salonie, przypatrując się czwórce zdziwionych mężczyzn. Maya była dla nich zaskoczeniem, zresztą ze wzajemnością. Bo któż by się spodziewał, że coś takiego będzie miało miejsce? Niby powinna się domyślić, że oni to oni... Ale może cofnijmy się do początku.

Wiedziona przez Georga  mijała kolejne niemieckie uliczki, co jakiś czas przystając by złapać haust powietrza czy też by popatrzeć na interesującą ją architekturę miasta, które tak bardzo lubiła. Zaraz po Paryżu oczywiście. Nie spodziewała się, że ten dzień może być jeszcze bardziej zagmatwany. Dopiero, co wylądowała, zjadła okropny, ale syty, obiad, poznała Ninę i porzuciła część swej miłości, a teraz jeszcze Listing. Miała nadzieję, że na razie życie zastopuje z tymi niespodziankami, ale cóż. Jak zwykle się myliła.

Weszła na teren jednorodzinnego domu przyjaciela, początkowo przechodząc przez białą drewnianą furtkę ze znakiem, na którym przekreślone było zdjęcie agresywnego psa i wklejone zdjęcie Buddy'ego, a obok napis  w języku niemieckim. "To, że nie jestem Pitbullem nie oznacza, że nie mogę ugryź Cię w tyłek. W końcu to mój teren." Maya mimowolnie parsknęła śmiechem, obserwując kątem oka jak George przygląda jej się z zaciekawieniem.

- To gdzie masz tego swojego Pitbulla, he? - zagadnęła rozbawiona, nerwowo bawiąc się końcówkami włosów, zaczerwionymi już od zimna palcami. 

- W domu, wylęguje się z gośćmi. Nie masz pojęcia, jakie to leniwe zwierze jest. - Odparł przekręcając klucz w zamku, by chwilę później uchylić je i wpuścić kobietę przodem. 

Na te słowa uśmiechnęła się pod nosem. Zastanawiała się, jakich gości ma Georg? I czemu od tak wyszedł z domu, skoro oni tam byli? Miała nadzieję, że nie trafiła w sam środek kłótni, bo kolejnej by nie przeżyła. Niepewnie przekroczyła próg domu, czując jak gorąc bucha w jej drobne ciało, aż przeszły ją dreszcze. Nie zdążyła nic zrobić, gdyż trzy psy rzuciły się na nich, by przywitać ich w domu.  Buddy i dwa inne, których jak dotąd imienia nie znała.

- To Pumba - wskazał najpierw mniejszego, a potem większego pupila. - A to jest Scotty. 

Maya kucnęła, by się z nimi przywitać, a gdy zadowolone psiaki w końcu odeszły, mogła wstać i się rozejrzeć. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to masa butów na podłodze, potem szafa komandor[1] z lustrami, znajdująca się po jej lewej stronie, a na sam koniec czekoladowe ściany pokryte masą zdjęć. Niepewnie zsunęła z siebie plecak, kładąc go ostrożnie na ziemi. Za pomocą mężczyzny zdjęła ze swych drobnych ramion płaszcz, wkładając do jego rękawów szalik i czapkę i podała mu odzienie, które zaraz schował do szafy. Z nóg ściągnęła czarne botki i westchnęła ciężko, czując się już zmęczona. Po ostatnich minionych przeżyciach i podróży. Schyliła się ponownie po plecak, zarzucając go sobie na jedno ramię i spojrzała na Georga, który teraz przepatrywał się jej ze zmartwieniem. Och, on doskonale wiedział, że coś jest nie tak, a utwierdzały go w tym jej smutne oczy. 

- Chodź, przedstawię Cię, a potem zrobię Ci herbatę, w porządku? - odparł, a ona wyczuła, że chcę dać dziś spokój, ku jej uldze. W końcu nie była pewna czy dałaby radę opowiedzieć mu to wszystko, co jej się przydarzyło.

Skinęła głową w geście zgody i poprawiła swój szeroki czarny sweter z kołnierzem, dłonią przeczesała długie do pasa włosy, lekko je roztrzepując. Na usta przywołała uśmiech i już była gotowa. W końcu odgrywanie ról mam już we krwi. - Pomyślała, krzywiąc się lekko i podążyła za przyjacielem w stronę, jak się domyślała, salonu, z którego coraz głośniej dało się słyszeć śmiechy i rozmowy.

- No Geo, gdzie Cię wcięło! Miałeś iść tylko po fajki, a nie było Cię ponad godzinę! - usłyszała znajomy głos, mówiący do jej przyjaciela. Przystanęła niepewnie za jego plecami czując jak krew pomału zaczyna wrzeć ze zdenerwowania. 

- Znalazłem taką małą przeszkodę po drodze i nie mogłem się jej oprzeć, więc przyprowadziłem ją ze sobą. - Odparł, uśmiechając się lekko i zrobił krok w bok, odsłaniając tym samym jej ciało. 

Nie była mała, miała 173cm wysokości, ale nadal to pięć mniej niż wzrost Georga. Była za to niebywale krucha ciałem, przez co przyjaciel zawsze mówił na nią "mała", "kruszyno" czy też "wieszaku". Nigdy się o to nie obrażała, bo zawsze miała przygotowaną ripostę, ale nie tym razem. Gdy tylko przyjaciel usunął się w bok, stanęła jak sparaliżowana. Nie tego się spodziewała, choć niewątpliwie jakiś ciężar spadł z jej serca, bo była nastawiona na kogoś dużo, dużo gorszego.

"And what I need is someone to save me
'Cause I am goin' down
All the way down"
-The Pretty Reckless, "Goin' down"

- MAYA?! - usłyszała z ust trójki mężczyzn w tym samym czasie, którzy chwilę później stanęli na równe nogi.
- Skąd ją znacie? - zapytał Georg, lekko zdziwiony, ale też i zaciekawiony. - Albo skąd Ty znasz ich i czemu o tym nie wiem? 

Stała tak nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. To naturalne, że była w szoku, bo jak do cholery mogła nie połączyć faktów, że ONI to ONI. W końcu to cholerne Tokio Hotel, które kiedyś słuchała, jako gówniara. Jak to się stało, że wcześniej nie dodała dwu do dwóch i nie połapała, że poznała cały skład, tylko, że osobno i w różnych odstępach czasowych. Ba! Przecież wiedziała, że Listing jest z tego zespołu, ale nigdy nie przykuwała do tego dużej wagi, bo przecież kochała go za to, że był jej przyjacielem, a nie za to, że był sławny. Wolnym krokiem podeszła do sofy, na którą położyła plecak i westchnęła ciężko, zaraz przenosząc swoje niebieskie spojrzenie na każdego z kolei. 

- Przede wszystkim, miło mi was wszystkich znów zobaczyć, naprawdę. - Rzuciła kąśliwie. - Też się bardzo cieszę, że was widzę. Nie musicie mnie tak wylewnie witać, doprawdy. - Zdobyła się na sarkazm, krzyżując dłonie na swoich piersiach.  - Proponuje, byście usiedli, bo to będzie cholernie długa historia.

            Nie była na nich zła, w sumie cieszyła się, że spotkała każdego z nich właśnie teraz. Może jej życie w tym właśnie momencie zamknie stary rozdział i zacznie pisać nowy, lepszy? Zerknęła na Billa, który miał w niej utkwione spojrzenie. Zatonęła chwilowo w jego czekoladowych tęczówkach, tak jak wtedy. Krew zawrzała w jej żyłach, a usta zadrżały. Jego widziała ostatniego i musiała przyznać, że to spotkanie było intensywne. Zamrugała powiekami kilkukrotnie chcąc pozbyć się obrazów z tamtej nocy. Koło niego stał Tom, kochany Tommie, który początkowo tak piekielnie zalazł jej za skórę. Jego oczy były takie same jak jego brata, ale inne. Nie było w nich tej głębi, którą dostrzegała u Billa, za to zamiast niej pojawiały się w nich wesołe iskierki, za którymi tak tęskniła. Dalej stał Gustav i to ich spotkanie lubiła najbardziej. Zupełnie niekontrolowane, pełne śmiechu. Oderwane od rzeczywistości. 

Później spojrzała na Georga i uśmiechnęła się głupkowato, marszcząc przy tym zabawnie nos, jak to miała w zwyczaju przy szczerym uśmiechu. Ciężar siedzący na jej sercu zniknął tak nagle, jak się pojawił i gdy tylko zobaczyła rozchylające się ramiona Listinga, od razu w nie wskoczyła, uśmiechając się szeroko. Wiedział… On wiedział, że jego Maya wróciła. Oparła czoło o jego obojczyk, nosem zahaczając o jego sweter w kolorze ciemnej zieleni i zachichotała cicho.

- Oj Sorel, Sorel. – Wymruczał cicho z rozbawieniem w głosie. – Nie miałaś pojęcia, prawda? – Spytał, a ona doskonale wiedząc, do czego pije, potwierdziła jego przypuszczenia.

- Dobra.  Zaraz wam wszystko opowiem. – Zreflektowała się chwilę później, odsuwając się i usiadła na sofie, obserwując jak reszta zajmuje swoje poprzednie miejsca.

            Nie wiedziała, od kogo zacząć, zagryzła wargę i odetchnęła cicho rozglądając się po pomieszczeniu. Wróciła pamięcią do pierwszego spotkania z członkiem zespołu i przypominając sobie wszystko po kolei. Wstała z kanapy, ściągnęła z siebie sweter, ukazując czarną bluzkę na ramiączkach, jedno z nich lekko zsunęła, włosy roztargała. Sięgnęła po stojącą na stole butelkę whisky, oraz paczkę papierosów, z której wyciągnęła białą rurkę i włożyła ją sobie do buzi. Z kieszeni dżinsów wyciągnęła zapalniczkę i oparła się o framugę przejścia w salonie.

            - Pewnego razu – zaczęła opowiadać, obserwując każdego z nich uważnie. – Właśnie w takim stanie, stroju i bez butów, spotkał mnie jeden z was. W jednej dłoni, jak teraz trzymałam butelkę whisky i starałam się nieudolnie odpalić papierosa. – Zaprezentowała owe słowa, chwiejąc się przy tym lekko, jak wtedy. Ku zaskoczeniu wszystkich z kanapy wstał Gustav i podszedł do niej, na co Maya uśmiechnęła się szeroko. Z jej dłoni zabrał whisky i swoją zapalniczką podpalił jej papierosa.

            - Dzięki stary – bąknęła w odpowiedzi, dłonią starając się sięgnąć po alkohol. – Wtedy owy osobnik odpowiedział mi…

            - Chyba masz już dość alkoholu na dziś, Stara. – Zacytował Gustav, uśmiechając się do nie szeroko, na co ona odpowiedziała mu tym samym. - Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, zupełnie. Ale stała kompletnie pijana, bez kurtki, z bosymi stopami pod Bramą Brandenburską.  – Odparł, uśmiechając się szeroko. Pociągnął ją za dłoń by usiadła obok niego na kanapie, przy okazji odkładając whisky na stół. Pod nos podłożył jej popielniczkę, w której zgasiła papierosa.

            - Gustava spotkałam pierwszego.

Berlin, Brama Brandenburska.
Lipiec 2011r

- Cholerne papierosy – mruczała raz za razem, starając się trafić ogniem na końcówkę białej rurki. W drugiej dłoni niebezpiecznie kołysał się do połowy opróżniony, pół litrowy Chivas Regal[2], który prawie, że jej wypadł, gdyby nie zręczność jakiegoś mężczyzny, który w ostatniej chwili go przechwycił i jeszcze zdolnie odpalił jej papierosa.

- Dzięki stary - dłonią sięgnęła po swoją butelkę, ale on schował ją za swoje plecy.

- Chyba masz na dziś dość alkoholu, stara. – Odpowiedział, wzrokiem przeczesując jej sylwetkę.  – Jestem Gustav.- Dodał w końcu.

- Maya, jestem Maya i nie mam dość alkoholu. – Mruknęła, zaciągając się nikotynowym dymem.

- Jak odpowiesz mi poprawnie gdzie są twoje buty, to oddam Ci butelkę. Zgoda? – Zapytał, a jedna z jego brwi skierowała się ku górze. 

-Moje buty? Przecież mam je na… - zerknęła w dół, a potem znów na niego – ja nie chodzę w butach. – Sprostowała szybko, zaraz uśmiechając się szeroko. – Uważam, że to niehigieniczne, więc przemierzam świat boso.

Gustav roześmiał się głośno i oddał jej butelkę, z której zaraz potem pociągnęła zdrowego łyka i znów podała ją mu.

- A więc zapraszam cię na bosy spacer po Berlinie. – Odparł i zabrawszy od niej butelkę, wziął jeszcze większego łyka, krzywiąc się przy tym.

Tego, że upijał więcej łyków i oszukiwał, by ona wypiła jak najmniej dowiedziała się dopiero następnego dnia, gdy obudziła się w obcym miejscu. Początkowo przestraszyła się, myśląc, że zaliczyła z kimś noc i nawet tego nie pamięta. Bała się spojrzeć w bok czy pod narzutę. Gdy w końcu to zrobiła, odetchnęła z ulgą. Ubranie leżało na niej nienatknięte. Rozejrzała się tym razem przytomniej po pokoju, który okazał być się… Celą. Zdarzenia wczorajszego wieczoru wpadały do jej głowy stopniowo, aż w końcu przypomniała sobie prawie wszystko prócz tego, przez co właściwie ją zamknęli. Zdezorientowana zachichotała panicznie. Okej, biegaliśmy po Berlinie, obydwoje boso. Kąpaliśmy się w Müggelsee[3], Bóg jeden wie jak się tam w ogóle znaleźliśmy, wbiliśmy komuś na imprezę…

            - Co myśmy wczoraj najlepszego zrobili? – Jęknęła do siebie, rozmasowując obolały od pryczy, kręgosłup.

            - Zamknęliśmy was, dla waszego własnego bezpieczeństwa – odpowiedział jej mężczyzna, który okazał się być policjantem. Wraz ze swoim kolegą byliście tak pijani, że wbiegliście do komisariatu krzycząc, że znaleźliście wioskę smerfów[4]. Powinniście się cieszyć, że mojego przełożonego nie było, bo skończyło by się to dla was źle. – Dodał, zaraz potem posyłając jej surowe spojrzenie. – Możesz wyjść, dostaliście tylko upomnienie.

            Nie wiedziała, co powiedzieć, totalnie ją zamurowało. Przemknęła szybko w stronę wyjścia, gdzie odebrała swoje rzeczy i wybiegła przed komisariat, czym prędzej się dało, w duchu zastanawiając się skąd do cholery ma nogach swoje buty?


- Później już nie spotkałam Gustava, aż do dziś. – Zakończyła swoją opowieść, obserwując jak grupą śmieją się do rozpuku. Sama wytarła łezki rozbawienia, spływając po twarzy i zaczerpnęła haust powietrza. Zawsze zastanawiało ją, co się z nim stało, jak odnaleźli jej buty i czy on to wszystko w ogóle pamięta. Ale jak widać pamiętał i to dokładnie.

- Z komisariatu wyszedłem z samego rana, chciałem się z tobą zobaczyć, ale policjant powiedział, że śpisz i że zostaniesz wypuszczona później, więc przyszedłem po godzinie z kawą, musieliśmy się minąć, bo już Cię nie było. – Wyjaśnił, jakby czytał w jej myślach. – A twoje buty, to była całkiem zabawna historia. Oddałaś je jakiejś kobiecie, mówiąc, że w życiu nie może ich ściągać, bo dzięki nim znajdzie się wszędzie gdzie zapragnie niczym Dorotka z „Krainy Oz”. – Zaczął opowiadać, uśmiechając się szeroko. – A potem spotkaliśmy tą kobietę na posterunku i kazała ci wsadzić sobie te buty do dupy, bo są pechowe i dzięki nim znalazła się dokładnie tam, gdzie nie chciała, a nie przeciwnie.  – Zakończył śmiejąc się gardłowo. Reszta tak samo jak on, leżała na kanapach, nie mogąc złapać tchu przez nadmierny chichot.

- No, no, no. Kto by się spodziewał. – Zacmokał Georg. – Jak to się mówi, cicha woda brzegi rwie. A w tym przypadku, to już w ogóle. W życiu bym cię nie posądzał o takie coś Gustav, tak samo Ciebie Sorel.

 Maya początkowo zbladła, a potem zaś zarumieniła się i ukryła twarz w dłoniach. Fakt, jak była pijana zdarzało jej się robić różne rzeczy, dlatego od tamtej pory z Schaferem ograniczała alkohol jak tylko mogła, choć nie zawsze jej się to udawało. Zerknęła na Billa i Toma, którzy uśmiechali się szeroko, ale równocześnie widać było po nich stres, bo w końcu i na ich historie przyjdzie pora, a to one utkwiły w jej pamięci najbardziej.

- Georgie [czyt. Dzordżi.] ty już się tak nie czepiaj. – Mruknęła cicho. – Czas na nasze spotkanie. – Puściła mu oczko. – W porównaniu do poprzedniego, to będzie raczej spokojne.

Dusseldorf, promenada,
Jeden z klubów.
Sierpień 2011r

Stała pod klubem czekając aż w końcu wpuszczą ją do środka. Na nic się zdało tłumaczenie, że ma tam dziś pracować na nocnej zmianie w zastępstwie za jedną z barmanek, która zachorowała. Dopiero jak ochroniarz poszedł łaskawie sprawdzić rozpiskę pracowników u szefa dostrzegł tą małą zmianę i przepraszając ją wylewnie, wpuścił ją do środka. Dudniąca muzyka zalewała każdy kąt sali tak głośno, że aż czuła ją na swoim ciele dudniącą w rytm jej własnego serca. Nie była przyzwyczajona do takich klubów, zazwyczaj pracowała w małych pubach, niemieszczących więcej niż 50 osób, a tu taka zmiana. Weszła za ladę, a potem na zaplecze gdzie rzuciła swoje rzeczy i poszła się przebrać w strój. Czarne skórzane spodnie, biała koszula, a do tego czerwona muszka i szelki. Na nogi wcisnęła wymagane obcasy, a włosy spięła w luźnego koka i związała je bandaną.

Godziny mijały jedna za drugą, a ona miała już serdecznie dość. Nigdy w życiu nie przyjmie takiej oferty. Może i stawka była wysoka, ale nie na jej nerwy, zdecydowanie.

- Poproszę whisky z lodem. – Usłyszała nagle, więc zrealizowała zamówienie natychmiastowo, dłońmi sprawnie operując butelkami.

- Masz za sprawne ręce jak na barmankę, musisz na czymś grać. – Usłyszała znów, co zaintrygowało ją, więc uniosła swe niebieskie spojrzenie na mężczyznę.

- Jak zgadniesz, na czym, to drinka masz za darmo. – Odparła uśmiechając się lekko, naprawdę zainteresowana tym, skąd mógł wiedzieć.

- Pianino. To na pewno. Masz długie i zgrabne palce, idealne do gry na klawiszach. I pewnie jeszcze gitara, ale to wnioskuje po odciskach. – Wskazał podbródkiem na jej kciuk, zmasakrowany od strun.

- Gratuluję, ma Pan drinka na koszt firmy. - Uśmiechnięta postawiła przed nim na podkładce drinka. – Jestem Maya.

- Miło mi Maya, jestem Georg. – Zaoponował, zaraz kładąc przed nią 20€.  – Proszę, to napiwek za sprawne zaserwowanie drinka.

- Mi również miło i dziękuję – odparła szczęśliwa, zaraz chowając pieniądze do kieszeni. – Też grasz. – Stwierdziła, czyszcząc szkło. – Inaczej nie zwróciłbyś uwagi na moje dłonie. Chyba, że to twoje zboczenie. – Zerknęła na niego podejrzliwie.

- Żadne zboczenie, gram na gitarach. – Przyznał z uśmiechem. – Może masz ochotę pograć ze mną dziś po pracy? Dosłownie pograć, nic więcej. – Zaoferował.


            - A ja się zgodziłam. Graliśmy razem długo, początkowo u niego, potem u mnie. Dla relaksu. Zaprzyjaźniliśmy się i granie stało się naszą odskocznią. On nie grał zawodowo, tylko dla siebie, a ja… Nie zapomniałam o tym, że muzyka niegdyś była częścią mojego życia. – Przyznała z uśmiechem, zaraz potem żałując, że zdradziła swój sekret, bo wskazujący palec Billa pokazywał nic innego jak pianino stojące w rogu salonu.

            - Pokaż co potrafisz.

 ~*~

[1] Tak jakby ktoś nie wiedział, jak wygląda szafa komandor: KLIK
[2] Chivas Regal: szkocka WHISKY
[3] Jezioro Müggelsee: KLIK
[4] Zaczerpnięte z KWEJKA

Moi drodzy.
 Cieszę się, że wróciłam. Tym razem nie odejdę. Rozdział miał się pojawić wczoraj wieczorem, ale blogger zrobił mi psikusa i nie dodał ustawionej publikacji. Osobiście ten rozdział niezbyt mi się podoba, ale może to kwestia stresu? Nie wiem.  Następna część w niedzielę lub poniedziałek.

W rozdziale 4: Historia Toma i Billa. Czy Maya zagra na pianinie? Kim jest Rosalie Veer? Co dalej stanie się z Mayą?

ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI: BOHATEROWIE.


Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony