„Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć.”
— Tahereh Mafi
Papierosy ze szczyptą perfum i nutą pomarańczy. Tym pachniał jego pokój, ozdobiony w sosnową podłogę, białe ściany i tego samego koloru meble. Bała się zasnąć. Nie chciała, by to wszystko okazało się snem. Drżąc, uniosła się na łokciach. Przez chwilę jeszcze obserwowała zamknięte już dawno drzwi, przez które wyszedł minuty temu — a dla niej trwały one niczym wieczność. Czy wróci? Czy zostanie sama? Na swym czole wciąż czuła dotyk jego ust, miękkich, różanych. Idealnych do pocałunków.
Zsunąwszy swe nogi na podłogę, zerknęła na drzwi prowadzące zapewne do łazienki, znajdujące się koło łóżka, które zaścielone czarną pościelą, kusiło swą świeżością i blaskiem, a żeliwne zdobienie jedynie dodawało mu drapieżności. Czuła się tak, jakby przekraczała najintymniejsze fragmenty jego świata. Pozwolił jej na to, nawet nie pytając o zdanie. Po prostu brutalnie wepchnął ją w centrum swojego życia. A jej? Wcale to nie przeszkadzało. Choć raz mogła uciec w czyjeś progi, nie myśląc o swoich. Zapomnieć się, chociaż na chwilę.
Stanąwszy na puchatym dywanie, rozejrzała się w koło. Ramki ze zdjęciami zdobiły jedną całą ścianę, tą z drzwiami wejściowymi, a naprzeciw niej był balkon i okno, pod którym znajdowało się sporych rozmiarów biurko z ułożonym na nim laptopem i masą zeszytów. W rogu stała ogromna pufa o czerwonym, bijącym po oczach kolorze zaraz obok niej stało niewielkie drzewko, lekko już podsuszone z pogaszonymi papierosami w doniczce. Na ścianie naprzeciw łóżka wisiał niewielki telewizor plazmowy, pod którym znajdowała się długa komoda. Całość dopełniał żyrandol z czarną oprawą. Musiała to przyznać – Bill miał gust.
Prysznic zajął jej kilka chwil i nim się obejrzała, miała na sobie jego koszulkę. Tą samą, którą dał jej w dniu ich poznania. Na samą myśl uśmiechnęła się lekko. Przetarła wilgotne włosy ręcznikiem, susząc ich końcówki. W nozdrzach znów jednak czuła zapach pomarańczy, papierosów i perfum. Mimo że wylała na siebie masę żelu o wprost przeciwnym zapachu, zapachu wanilii, to i tak aromat Billa snuł się za nią w powietrzu. I już nie wiedziała: czy to mózg płata jej figle? Czy może rzeczywiście go czuła? Westchnęła cicho, złożyła swoje rzeczy w niewielki stos na pralce i uśmiechnąwszy się lekko, wyszła z pomieszczenia, zaraz jednak zamierając w półkroku.
Bill stał przy swojej komodzie, tyłem do drzwi łazienkowych. Dopiero jak usłyszał ciche westchnięcie, to odwrócił się w jej kierunku. Posłała mu zmęczone, smutne spojrzenie.
– Myślałem, że już śpisz – zaczął mówić – przyszedłem tylko po rzeczy na zmianę i wychodzę – dodał, posyłając jej delikatny uśmiech.
Maya skinęła głową i usiadła na łóżku, zaraz chowając swoje długie nogi i wychudzone ciało pod kołdrę. Serce biło jej nieco szybciej, zarówno z ekscytacji, jak i z przerażenia. Obserwowała, jak wyciąga z szuflady bieliznę, koszulkę. Jak składa wszystko swoimi smukłymi palcami. Nie wiedział czemu, ale ten widok ją uspokajał.
– Bill – wyszeptała jego imię, a ten odwrócił się ponownie w jej stronę z pytającym spojrzeniem, dając tym samym znać, że słucha jej uważnie. – Zaśpiewasz mi coś? – zapytała szeptem, unosząc się na łokciach.
Jego zakolczykowane usta drgnęły lekko, a czekoladowy wzrok prześwidrował kobiecą twarz. Nieśpiesznie odłożył na półkę zabrane ubrania i podszedł do łóżka, siadając na nim obok niej, plecami opierając się o sporą poduszkę, która, jak mniemała – miała za zadanie stłumić ból, który by odczuwał przez żeliwną ramę łóżka. Maya obserwowała go spod rzęs, aż w końcu brązowe tęczówki Billa natknęły się na jej, niebieskie niczym letnie niebo. To było magiczne, pełne tajemniczości, a zarazem i delikatności. To było ich i nikt nie był w stanie im tego odebrać. Płynnym ruchem zgarnął ją w swoje ramiona, a ona wtuliła się w jego bok ufnie. Nie potrzebowali słów. Byli dla siebie. Ona dla niego, on dla niej.
„Zum ersten Mal alleine in unserem Versteck
Ich seh noch unsere Namen an der Wand
Und wisch' sie wieder weg
Ich wollt' dir alles anvertrauen
Warum bist du abgehauen?
Komm zurück - nimm mich mit”
Ta piosenka wydawała mu się odpowiednia. Na miejscu. W końcu to czuł, jak nie widzieli się przez cały ten czas. Jego świat bez niej stał się taki pusty, chmury za oknem wydawały się być ciemniejsze każdego, pojedynczego dnia. Jednak musiał wrócić do rzeczywistości i gdy to zrobił, to nic nie było już takie samo. Śpiewał cicho, gładząc jej ramię. Obserwował z uśmiechem, jak jej oczy przymykają się sennie. Czuła się przy nim bezpieczna. Czy było coś piękniejszego od uczucia, którego właśnie doświadczał? Jak wielkim zaufaniem ta krucha istota musiała go darzyć, skoro teraz tak po prostu zasypiała w jego ramionach?
– Komm und rette mich, rette mich, rette mich, rette mich, rette mich… – śpiewał końcowy wers, obserwując jak kobieta już na dobre odpłynęła w krainę morfeusza. Delikatnie wyswobodził się z jej objęć i musnął jej czoło pocałunkiem. Skierował się w stronę wyjścia – ostatni raz obejrzał się za siebie, zastanawiając się czy ona faktycznie tu jest, czy może to jednak jego wyobraźnia płata mu figle? Wyszedł z pokoju ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
…
Obudziła się dziwnie wypoczęta. Nie wiedziała dokładnie, która był godzina, ale przebijające przez okno słońce skutecznie utwierdzało ją w przekonaniu, że było późno. Po omacku sięgnęła dłonią na stolik, szukając zegara. Nie napotkawszy go, jęknęła głośno i uchyliła szerzej powieki, podnosząc się na łokciach i rozglądając się w koło. W końcu jej spojrzenie napotkało cyfrową tarczę, która wskazywała jedenastą trzydzieści rano. Zaskoczona zaczęła liczyć ile przespała – bite trzynaście godzin. Usiadła i przeciągnęła się, wzdychając ciężko.
Czy te wszystkie zdarzenia, faktycznie miały miejsce? – Zastanowiła się przez chwilę, zaraz jednak karcąc się w myślach: „byłaś zmęczona, a nie niedorozwinięta umysłowo Maya. Oczywiście, że to wszystko się zdarzyło. W końcu masz wsparcie, możesz zacząć żyć na nowo. Skorzystaj z tego!” – mobilizowała się, wstając z posłania.
Pierwszym co zrobiła było zaścielenie łóżka. Chwilę później poszła do łazienki, gdzie z jej ust wyrwał się cichy jęk przerażenia: spojrzała w lustro. Zakaz chodzenia spać w mokrych włosach – to była jej żelazna zasada, którą wczoraj przez zmęczenie złamała. A teraz patrząc w swoje odbicie zastanawiała się co zrobić? Blond kosmyki były powykręcane w każdą ze stron, zaspane oczy przyglądały się krytycznie opuchniętej od snu twarzy. Oblała policzki zimną wodą i sięgnęła po szczotkę do włosów, starając się jakoś je ujarzmić. Niestety nadaremnie, dlatego standardowo w kryzysowych sytuacjach zdecydowała się na luźnego koka na czubku głowy. Już chciała wziąć świeże ubrania, wtedy też zorientowała, że cały jej dobytek został w salonie na dole. Nie mając większego wyboru wyszła z łazienki, a następnie z pokoju, kierując swe kroki do salonu. Ku zdziwieniu usłyszała z kuchni szum ekspresu – nie spodziewała się, że mężczyźni byli w stanie wstać tak wcześnie zwłaszcza, że gdy przebudziła się po drugiej w nocy, to wciąż słyszała ich śmiechy dochodzące z salonu. Gdy była już przy końcówce schodów, trzy pupile niezwykle podekscytowane jej widokiem wybiegły w jej stronę. Uśmiechnięta podrapała każdego z nich za uchem, szepcząc im miłe słowa na powitanie, co spotkało się z cichym rozbawieniem. Uniosła spojrzenie w stronę usłyszanego dźwięku. Tom stał oparty o framugę kuchennych drzwi, z kubkiem kawy w dłoni.
– Życzy sobie panienka boskiego źródła energii? – zapytał z uśmiechem.
– Naturalnie sir. Czy to kawa czarna jak moja dusza i gorzka jak rzewne łzy?
Pokiwał głową z politowaniem i gestem dłoni zaprosił ją do kuchni. W dalszym ciągu z rozbawieniem wymalowanym na ustach podążyła za mężczyzną, od razu obierając sobie za miejsce do siedzenia blat przy lodówce. Tom podał jej kubek z parującą jeszcze cieczą. Przymknęła powieki i nachyliła się lekko nad naczyniem, napawając się aromatem jej ulubionego napoju.
– Miło, że pamiętasz jaką kawę piję.
– Nie trudno zapomnieć – zauważył, patrząc na nią kątem oka podczas ładowania naczyń do zmywaki.
– A niby co to miało znaczyć? – Jedna z jej brwi powędrowała ku górze w zastanowieniu.
– Twój pokój był wylęgarnią kubków. Jak brakowało jakiegoś w kuchni, to doskonale każdy wiedział, gdzie mogły się znajdować, a co za tym idzie, kto był sprawcą tego, że kawa znikała tak szybko, bo nigdy nie dopijasz do końca napojów, więc brązowa ciecz na dnie zawsze, ale to zawsze cię zdradzała.
Nie mogła temu zaprzeczyć. O ile talerze, miski i sztućce potrafiła wynieść, o tyle te małe niewinne naczynia: szklanki, filiżanki, kieliszki – zawsze gdzieś były poustawiane. Chomikowanie ich było jedną z jej wad nad którą uporczywie pracowała.
– Los Angeles – wyszeptała, nagle zmieniając temat. – O której wylatujemy?
Tom zrobił wielkie oczy, krztusząc się kawą.
– O kurwa.
...
Od autorki:
Prawie trzy lata zajęło mi napisanie tego rozdziału. Podczas tego czasu bardzo wiele się u mnie zmieniło, nawet chciałam już usuwać bloga, ale jednak jestem i choćby nie wiem co, dokończę tę historię. Dlatego Czytelniku, jeśli czekałeś na ten nowy rozdział - to dedykuję go właśnie Tobie. Za wiarę. :)
Wiem, że długość nie powala, że urwałam w takim a nie innym miejscu, ale moim założeniem jest krótkie, ale częste publikowanie dla Was nowości. Wolę pisać częściej ale krócej niż dłużej i raz na trzy miesiące.