Strony

niedziela, 21 września 2014

2. "Wisiorek z Wieżą Eiffla"

"Pragnęła tylko jednego- zasnąć,
spać głęboko i bez snów,
 wyzwolić od wszystkich smutków,
trosk i zmartwień, aż obudzi się rano,
 wypoczęta i uzdrowiona.
W dawnej rzeczywistości,
zanim to wszystko się stało.
Ale tak nie będzie,
życie biegnie swoim torem."
- Eva Johanne Stensrud

Ponad chmurami,
gdzie czas nie ma znaczenia.



Zerknęła przez okno, uśmiechając się. Znajdowała się tysiące metrów nad ziemią, gdzie problemy jakoś przestały mieć znaczenie. Wznosiła się ponad chmurami, obserwując jak białe obłoki zmieniają się pod wpływem naporu samolotu, a jej serce z każdą sekundą biło coraz szybciej z nadmiaru ekscytacji. Kochała latać. Czasem stawała na balkonie, unosiła dłonie i rozszerzała je, zamykając przy tym oczy. Wiatr wówczas muskał jej ciało, wichrował włosy, a ona... Ona czuła się wolna jak ptak i nic, ani nikt nie był w stanie odebrać jej tej chwili.



Gdy samolot wylądował, poszła odebrać swój jakże wielki bagaż w postaci plecaka. Tłok na lotnisku zaczął ją przytłaczać, tak jak myśli i tęsknota o Paryżu. Poprawiła na sobie zimowy płaszcz i owinęła szyję szalikiem. Po skończonej odprawie, wyszła z lotniska i zaczerpnęła haust powietrza. Był początek lutego, więc zdziwiło ją, gdy nie zobaczyła tutaj ani jednego śladu śniegu. Jakże tu wszystko było inne niż w Paryżu... Zastanawiała się co dalej ze sobą zrobi, może na początek wynajmie mały pokoik na tydzień? Nie była pewna swojej przyszłości, ale teraz? Wiedziała jakie miejsce chcę odwiedzić.


DÜsseldorf, promenada.



Od jej ostatniej wizyty na Rheinuferpromenade minęło trochę czasu. Początkowo swe kroki skierowała na łódź rybacką, na której zjadła smażonego dorsza. Był to pierwszy ciepły posiłek, który zjadła od wielu dni i chodź jego jakość nie powaliła jej na łopatki, to zjadła wszystko, przeżuwając powoli i dokładnie. Nie chciała, by jej żołądek dostał szoku. Zostawiwszy na stoliku odpowiednią sumę, ruszyła dalej w stronę miejsca, które tak bardzo pragnęła zobaczyć. 



Stary zegar, wybił godzinę piętnastą. Usiadła na murku pod nim i z uśmiechem na ustach, zaczęła podziwiać Ren i rozprzestrzeniający się nad nim widok. Kochała to miejsce, choć była tu raptem kilka razy. To tu odnalazła spokój po tym jak zgwałcili ją w Paryżu, to miłość ją tu uratowała i dlatego wróciła. Ściągnęła z szyi wisiorek z Wieżą Eiffla i zamknęła go w swojej dłoni. Wiedziała, że jeżeli to tu go dostała, to i tu powinna się z nim pożegnać. Było jej ciężko, a w oczach znów zaczęły zbierać jej się łzy. Nie pozwoliła im jednak wypłynąć. Zamrugała kilkakrotnie i rzuciwszy ostatni raz wzrokiem na wisiorek, zamachnęła się i...  




Usłyszała płacz małego dziecka. Odwróciła się i zsunęła się z murku, patrząc na małą dziewczynkę, która stoi zagubiona pośród pędzącego tłumu ludzi. Coś ją tknęło. To małe dziecko, tak jak ona, było samo i potrzebowało pomocy. Maya nie myśląc długo, chwyciła swój plecak i podeszła do niej. Kucnęła, chcąc zrównać się z nią wzrostem.



- Cześć. - Zagadnęła ją po niemiecku, jednak dziewczynka nie odpowiedziała, a jedynie przestała płakać i spojrzała na nią swymi dużymi, brązowymi i przestraszonymi oczyma. - Jestem Maya, zgubiłaś się?



Dziecko jednak pokiwało głową, jakby nie rozumiejąc i wskazało na wisiorek, który trzymała w dłoni.



- Och, jesteś z Francji? - zapytała dziewczynkę, tym razem po Francusku. Na co ta, skinęła twierdząco głową. - Ja też. Nie bój się, nic Ci nie zrobię. Ile masz lat? Pokaż mi na paluszkach? - dziewczynka wyciągnęła 4 paluszki w jej stronę. Maya uśmiechnęła się ciepło, do małej blondyneczki. - Powiedz mi jak masz na imię, dobrze? Zaraz znajdziemy pana policjanta i twoich rodziców. - Odparła kojącym głosem, wycierając rękawem jej załzawione policzki. 



Dziewczynka przez chwilę milczała, jakby bojąc się, a potem chwyciła ją za dłoń i słodkim, dziecięcym głosem odparła.  - Jestem Nina.



"endlos weggerannt
aus der Welt verbannt
Vergessene Kinder"

-Vergessene Kinder, Tokio Hotel.


Maya chwyciła ją na dłonie, widząc, że jest bardzo zmęczona, a w dłoń chwyciła jej mały plecaczek w kształcie misia. Nie wiedziała co ją podkusiło do tego, by jej pomóc, ale czuła wewnętrzną potrzebę. Skoro nikt nie potrafił uratować jej, to chociaż ona, postara się uratować Ninę. Podeszła do pojazdu policyjnego, który zaparkowany był nieopodal. Ku jej zdziwieniu, Nina zapiszczała ze szczęścia i wskazała palcem na panią, która łkała cicho w ramionach jakiegoś mężczyzny. 



- Mama i tata - wyjaśniła krótko.  Maya postawiła ją na ziemi i puściła, a ta, nie oglądając się za siebie, pobiegła do zdziwionej dwójki rodziców, rzucając im się w ramiona. Maya podeszła do policjantów, którzy jeszcze chwilę temu rozmawiali z małżeństwem i wyjaśniła im całą sytuację, a następnie podała im plecak dziewczynki i ruszyła w swoją stronę. W sercu czuła dziwne ciepło, spełnienie, po wykonaniu dobrego uczynku. Nie uszła jednak daleko, bo jej imię wykrzyknęła Nina, która wyswobodziwszy się z uścisku rodziców, pobiegła do niej i przytuliła się do jej nóg.  Maya kucnęła i zmierzwiła włosy dziewczynki, która po chwili cofnęła się i wyciągnęła z kieszeni różowego płaszcza, małego, białego misia, a następnie podała go Mayi.



- Weź go. - Odparła dziewczynka. - A gdy będziesz smutna, to po prostu go przytul. Zabierze od Ciebie smutek.



Maya zaśmiała się perliście i przyjęła podarunek od Niny. Jeżeli to miało jej pomóc, w uratowaniu jej pękniętego serca, to na pewno skorzysta. W końcu nie chciała zranić jej uczuć. Wtedy coś ją tknęło, w drugiej dłoni wciąż ściskała wisiorek. Miała się go pozbyć, aby już nigdy jej nie ciążył. Zapięła go na szyi dziewczynki i uśmiechnęła się do niej ciepło.



- Proszę, zatrzymaj go. A gdy kiedyś się zgubisz, to on przypomni Ci o domu i da siłę, na odnalezienie do niego drogi, dobrze? - Dziewczynka skinęła głową i pobiegła do rodziców, pokazując im co dostała. Maya nie wiedziała, że całej tej sytuacji przyglądał się młody mężczyzna, który chwilę później ruszył w jej kierunku...



Znów znalazła się pod zegarem, który ozdobiony kamieniami sprawiał wrażenie naprawdę masywnego i starego. Usiadła na murku, czując jak kolejny ciężar schodzi z jej ciała. Wisiorek już nie pałętał się na jej szyi, ani w sercu. Historia z Niną jeszcze długo zostanie w jej pamięci. Było to bowiem pierwsze wspomnienie z jej nowego życia. 



- Maya Sorel w DÜsseldorfie... - Usłyszała za sobą, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Jak długo nie słyszała tego głosu? Odwróciła się w stronę mężczyzny i ześlizgnęła się z murku. Wykonała krok w jego stronę.

- Ty tu? -  spytała cicho, poważniejąc i spinając się nieco. Nie wiedziała czego może się spodziewać. 
- Tak czułem, że muszę dziś odwiedzić tę promenadę, ten zegar i to pierwsze miejsce naszego spotkania. - Mruknął, kierując się ku niej. 
 -Tak? - zadrżała lekko ze strachu.
- Chodź tu szkielecie! - zaśmiał się głośno i zgarnął ją w swoje ramiona, na co Maya zawtórowała mu szerokim uśmiechem i wtuliła się w niego ufnie, Wiedziała, że jej nie skrzywdzi.  - Tylko nie szkielecie, Listing! - mruknęła rozbawiona.

~*~

Witajcie moim mili, od następnego odcinka wchodzi już cały skład Tokio Hotel i wówczas dowiecie się jak się poznają i jak to jest, że Georg zna już Mayę. :) Mam nadzieję, że nieco was zaskoczyłam i zaciekawiłam; wszystko co było o ich spotkaniu w zakładce "bohaterowie" jeszcze się tu zjawi, nie bójcie się. Nie popełniłam żadnego błędu. :) Błagam na kolanach o komentarze i do spisania; myślę, że 3 odcinek pojawi się w środę :)

Całuję!





piątek, 19 września 2014

1. "Dwadzieścia jeden."

"Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic. Jes­tem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bar­dziej milcząca, lecz wi­dać można żyć bez powietrza."  - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska


3 luty 2013r,
Paryż, 10:11.


To nie tak, że jej życie składało się wyłącznie z pecha. Po prostu zbyt długo była szczęśliwa, a teraz nie pozostało jej nic, jak grać samotność. Życie przybrało bieg zupełnie jak w filmach, puszczanych wszędzie i na okrągło. Schemat "zaczyna się wspaniale, a potem żyli długo i szczęśliwie" jednak miał bieg nieco odwrotny od głównych fabuł, bo zaczęło się od gwałtu, który jest odmianą raczej złą, niż dobrą. Potem dzięki temu odnalazła szczęście, by w ciągu jednej sekundy odmienić to w niewyobrażalnie głęboki ocean smutku. Szkoda, że ona w tym wszystkim musiała odgrywać główną rolę. 



Siedziała na pikowanej kanapie, w wynajętym pokoju hotelowym. Jego wnętrze było zbyt cukierkowe i w zupełności nie pasowało do jej humoru. W końcu blady róż w połączeniu z sosnowymi meblami i kremowym, puchatym dywanem, ma raczej dalekie powiązanie z czarną rozpaczą i smutkiem. Nawet widok Wieży Eiffla, rozprzestrzeniający się zza balkonowego okna nie pomagał na jej złamane serce. Minęło dwadzieścia jeden dni, odkąd ich zobaczyła, a ona nie wiedziała dalej co zrobić ze swoim życiem. Przecież było im razem tak dobrze, co zrobiła źle? Maya załkała cicho, tuląc do siebie jedną z poduszek. Czasem nastawały takie chwile, gdzie żałowała, że nie została by ich wysłuchać. Po prostu włożyła słuchawki do uszu, zabrała z powrotem swoje walizki i wyszła, topiąc się łzami. Później dzwonili do niej, zostawili nawet list, w jej starej pracy z wyjaśnieniami, ale ona nie mogła tego znieść. Nie mogła znieść prawdy, jaką w nim umieścili. Wciągnęła powietrze nosem, chcąc się uspokoić. Do jej nozdrzy doleciał zapach herbacianych róż, aż ją zemdliło. 



Wstała z miękkiego obicia i na drżących nogach, wyszła na balkon. Owiało ją orzeźwiające, zimowe powietrze. Jej blond włosy poruszyły się delikatnie, zlatując z jej wychudzonych ramion. Ile straciła na wadze nie jedząc przez ostatni czas? Pięć kilo, może dziesięć? Ile łez wylała przez osobę, którą kochała najbardziej na świecie? Która dała jej schronienie po gwałcie, po utracie bliskich? Nie potrafiła zliczyć nieprzespanych nocy, a jedyne co siedziało w jej głowie to przeszło milion siedemset sześćdziesiąt cztery tysiące i sześćset sześćdziesiąt uderzeń zegara. Liczyła czas jaki straciła przez te dwadzieścia jeden i pół dnia rozpaczy. I gdzie w tym wszystkim jest Rosalie? 



- Dokąd doprowadziło Cię to cholernie liczenie, Maya? - wychrypiała, pytając samą siebie. 



Drżącymi dłońmi wyjęła z opakowania papierosa i zapaliła go, zaciągając się mocno nikotynowym dymem. Od ostatniego czasu, tylko to potrafiło ją rozgrzać. Popiół pomału opadał na wykafelkowany balkon, wraz z każdym kolejnym zaciągnięciem. Przez jej głowę zaczęły przechodzić różne myśli. Nie miała po co żyć, nie miała dla kogo żyć? A gdyby tak skoczyć?  Nachyliła się nad barierką. Ludzie na chodniku byli śmiesznie mali. Rozłożyła dłonie i odetchnęła głęboko, papieros wypadł jej z dłoni... 


"Don't make it true
 Don't jump
 The lights will not guide you through
 They're deceiving you
 Don't jump
 Don't let memories go of me and you
 The world is down there out of view
 Please don't jump"

- Tokio Hotel, Don't Jump


Nie potrafiłaby skoczyć. Cofnęła się, a jej źrenice poszerzyły się do maksymalnych rozmiarów. Jej ciało zderzyło się ze ścianą, pod wpływem gwałtownego wiatru. Odetchnęła głęboko raz jeszcze i poczuła ciężar, który opuszcza jej serce. Przed chwilą chciała się zabić, a jakiś niewidzialny podmuch, całkowicie wywiał jej to z głowy. Popełnić samobójstwo przez miłość?

- Maya, ale z Ciebie idiotka. - Jej głos nadal chrypiał od krzyczenia po nocach w poduszkę. - Nie zabijesz się przez miłość, nie możesz. Przecież to ona Cię uratowała. - Zaczęła mówić do siebie, krążąc po balkonie bosymi stopami. - Czas wziąć się za siebie, czas zapomnieć. 

Poczuła się inaczej, silniej. Otarła oschnięte na policzkach łzy i weszła z powrotem do pokoju, przyglądając mu się. Wszystko było w nienaruszonym stanie prócz łóżka i kanapy. Swoje kroki skierowała do łazienki, która swoją przestronnością urzekła ją dopiero teraz. Brązowe kafelki współgrały z białymi półkami i rogową wanną, a dodatki w postaci świeczek i suszonych kwiatów tylko dodawały jej uroku. Uwagę Mayi przykuło jednak lustro, a raczej odbicie w nim. Zakryła usta, które rozszerzyły jej się w zdziwieniu, a oczy na nowo zaszły się łzami. Doprowadziła się do strasznego stanu. Ściągnęła z siebie rozciągnięty sweter i  leginsy, zostając jedynie w bieliźnie. Jej skóra przybrała niezdrowy, biały wręcz odcień, miejscami zszarzały. Nogi i dłonie przypominały chude patyki, a kości biodrowe zaczęły jej już pomału wystawać. Jak tak dalej pójdzie, to będzie sobie mogła z nich zrobić wieszaki. Przejechała drobnymi dłońmi po żebrach, które zaczęły być widoczne i jęknęła głośno, czując ból. Nie był on wcale cielesny, a dochodził wprost z jej serca. Dotknęła swojej twarzy, sprawdzając czy to aby na pewno jest ona. Jakże się zawiodła, gdy dotarło do niej, że to naprawdę jej odbicie. 

- Czas stanąć na nogi Maya, czas zacząć żyć i opuścić Paryż. - Mówienie do siebie pomagało jej w zorganizowaniu się.  - Tu nie masz już nikogo, nie masz Rosalie, nie masz rodziców, nie masz miłości. - wymieniała, a to zamiast dołować, budowało ją. 

Wymeldowanie się z pokoju, prysznic i spakowanie się, zajęło jej raptem godzinę. Chciała zacząć żyć na nowo, ze starym życiem za sobą. Swoje ubrania oddała potrzebującym, zostawiając sobie tylko to, co miała założone. W plecaku zostawiła jedynie list, portfel, laptopa i czystą bieliznę. Złapała taksówkę i wyruszyła na lotnisko. A tam?...

- Poproszę bilet na najbliższy lot do Niemiec - zakomunikowała. - Och, jest do DÜsseldorfu za godzinę? Wspaniale, poproszę.



~*~


Bang, bang. Oto rozdział pierwszy. Drugi będzie, jak się napisze. Obstawiam niedzielę, bo mam dość spore pokłady weny i zamierzam to wykorzystać. Mam nadzieję, że wam się podoba i przypominam; zakładka "bohaterowie" czeka :)

Całuję i pozdrawiam serdecznie,
Snovi! :*

czwartek, 18 września 2014

Prolog

"Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie." - Jan Twardowski




Paryż, 12 grudzień 2011r.
Godzina 01:48.

Weszła przez frontowe drzwi, w dłoni trzymając klucze. Była przerażona. Jej serce biło jak oszalałe, a łzy w oczach już całkowicie zamgliły jej widoczność. Z trudem zamknęła się od środka i upadła na kolana, łkając cicho. Starała się nie myśleć o tym co ją spotkało, wypierała z głowy wszystkie myśli, postępując prawie jak robot: bez uczuć i automatycznie. Jej beżowy płaszcz był cały podarty, podobnie jak czarne spodnie. Bluzki nie miała w ogóle. Zsunęła z siebie odzież wierzchnią, całe jej ciało było poobijane, stanik naderwany i brudny, a sińce na nadgarstkach uzupełniały krwawe ślady. Z trudem doczołgała się do łazienki, w której zwróciła całą zawartość swoje żołądka. Jęknęła głośno i podbierając się na muszli klozetowej stanęła na prostych nogach. Rozebrawszy się do naga, włożyła ubrania do worka, a ona sama weszła do wanny. Nie chciała na siebie patrzeć w lustrze, bo wiedziała, że to skończyło by się kolejnymi wymiotami. Zerknęła w dół. Po jej nogach spływała krew, włosy były zakurzone, a usta nabrzmiałe i poranione. W jej włosach zostały jeszcze resztki spermy, wymieszanej z błotem i krwią. Zapłakała głośno, nie mając siły odkręcić wody. Czemu to spotkało właśnie ją? Dlaczego szef wypuścił ją z pracy, godzinę przed czasem. Przecież gdyby została, to.. Do łazienki ktoś zapukał. Otworzyła oczy szerzej, a jej ciało zastygło w bezruchu, ze strachu. Była sparaliżowana, myślała, że to on. 

- Maya, to Ty? Maya, co się dzieje? - Usłyszała kobiecy głos, a jej ciało zrelaksowało się nieco. Zupełnie zapomniała o Rosalie. Zamiast jej odpowiedzieć, z jej gardła wydobył się kolejny szloch. Rose nie czekając na pozwolenie, weszła do środka, a widok, który zastała sparaliżował ją kompletnie.

- Z...Zgwałcili m-mnie-e - wyjąkała, a jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Ostatnie co pamięta, to jej przyjaciółka stojąca w drzwiach, która nagle zrywa się ku niej.


Ponad rok później, 12:30. 
Paryż.

"Kochanie wróciłam" - pomyślała Maya, przekraczając próg mieszkania. Nie było jej tu miesiąc, a teraz... Specjalnie wróciła wcześniej, by zrobić niespodziankę współlokatorom i jej drugiej połówce. Swe kroki automatycznie skierowała do ich wspólnej sypialni, a tam zastała jego i ją... Pieprzących się, w ich wspólnym łóżku... Krzyczących w uniesieniu swoje imiona. Minęła dopiero dłuższa chwila, nim zorientowali się, że stoi w drzwiach. 

~* ~
Prolog za nami.
Rozdział pierwszy myślę, że pojawi się na dniach, bo ten prolog to tylko taka jakby mini zapowiedź. Liczę na komentarze, całuje i do przeczytania. Zajrzyjcie do zakładki "bohaterowie".