Strony

wtorek, 24 lutego 2015

3. "How I met you(r)..."


"Przy­pad­ko­we spot­ka­nie jest czymś naj­mniej
przy­pad­ko­wym w naszym życiu."
 
- Julio Cortázar


Siedziała w salonie, przypatrując się czwórce zdziwionych mężczyzn. Maya była dla nich zaskoczeniem, zresztą ze wzajemnością. Bo któż by się spodziewał, że coś takiego będzie miało miejsce? Niby powinna się domyślić, że oni to oni... Ale może cofnijmy się do początku.

Wiedziona przez Georga  mijała kolejne niemieckie uliczki, co jakiś czas przystając by złapać haust powietrza czy też by popatrzeć na interesującą ją architekturę miasta, które tak bardzo lubiła. Zaraz po Paryżu oczywiście. Nie spodziewała się, że ten dzień może być jeszcze bardziej zagmatwany. Dopiero, co wylądowała, zjadła okropny, ale syty, obiad, poznała Ninę i porzuciła część swej miłości, a teraz jeszcze Listing. Miała nadzieję, że na razie życie zastopuje z tymi niespodziankami, ale cóż. Jak zwykle się myliła.

Weszła na teren jednorodzinnego domu przyjaciela, początkowo przechodząc przez białą drewnianą furtkę ze znakiem, na którym przekreślone było zdjęcie agresywnego psa i wklejone zdjęcie Buddy'ego, a obok napis  w języku niemieckim. "To, że nie jestem Pitbullem nie oznacza, że nie mogę ugryź Cię w tyłek. W końcu to mój teren." Maya mimowolnie parsknęła śmiechem, obserwując kątem oka jak George przygląda jej się z zaciekawieniem.

- To gdzie masz tego swojego Pitbulla, he? - zagadnęła rozbawiona, nerwowo bawiąc się końcówkami włosów, zaczerwionymi już od zimna palcami. 

- W domu, wylęguje się z gośćmi. Nie masz pojęcia, jakie to leniwe zwierze jest. - Odparł przekręcając klucz w zamku, by chwilę później uchylić je i wpuścić kobietę przodem. 

Na te słowa uśmiechnęła się pod nosem. Zastanawiała się, jakich gości ma Georg? I czemu od tak wyszedł z domu, skoro oni tam byli? Miała nadzieję, że nie trafiła w sam środek kłótni, bo kolejnej by nie przeżyła. Niepewnie przekroczyła próg domu, czując jak gorąc bucha w jej drobne ciało, aż przeszły ją dreszcze. Nie zdążyła nic zrobić, gdyż trzy psy rzuciły się na nich, by przywitać ich w domu.  Buddy i dwa inne, których jak dotąd imienia nie znała.

- To Pumba - wskazał najpierw mniejszego, a potem większego pupila. - A to jest Scotty. 

Maya kucnęła, by się z nimi przywitać, a gdy zadowolone psiaki w końcu odeszły, mogła wstać i się rozejrzeć. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to masa butów na podłodze, potem szafa komandor[1] z lustrami, znajdująca się po jej lewej stronie, a na sam koniec czekoladowe ściany pokryte masą zdjęć. Niepewnie zsunęła z siebie plecak, kładąc go ostrożnie na ziemi. Za pomocą mężczyzny zdjęła ze swych drobnych ramion płaszcz, wkładając do jego rękawów szalik i czapkę i podała mu odzienie, które zaraz schował do szafy. Z nóg ściągnęła czarne botki i westchnęła ciężko, czując się już zmęczona. Po ostatnich minionych przeżyciach i podróży. Schyliła się ponownie po plecak, zarzucając go sobie na jedno ramię i spojrzała na Georga, który teraz przepatrywał się jej ze zmartwieniem. Och, on doskonale wiedział, że coś jest nie tak, a utwierdzały go w tym jej smutne oczy. 

- Chodź, przedstawię Cię, a potem zrobię Ci herbatę, w porządku? - odparł, a ona wyczuła, że chcę dać dziś spokój, ku jej uldze. W końcu nie była pewna czy dałaby radę opowiedzieć mu to wszystko, co jej się przydarzyło.

Skinęła głową w geście zgody i poprawiła swój szeroki czarny sweter z kołnierzem, dłonią przeczesała długie do pasa włosy, lekko je roztrzepując. Na usta przywołała uśmiech i już była gotowa. W końcu odgrywanie ról mam już we krwi. - Pomyślała, krzywiąc się lekko i podążyła za przyjacielem w stronę, jak się domyślała, salonu, z którego coraz głośniej dało się słyszeć śmiechy i rozmowy.

- No Geo, gdzie Cię wcięło! Miałeś iść tylko po fajki, a nie było Cię ponad godzinę! - usłyszała znajomy głos, mówiący do jej przyjaciela. Przystanęła niepewnie za jego plecami czując jak krew pomału zaczyna wrzeć ze zdenerwowania. 

- Znalazłem taką małą przeszkodę po drodze i nie mogłem się jej oprzeć, więc przyprowadziłem ją ze sobą. - Odparł, uśmiechając się lekko i zrobił krok w bok, odsłaniając tym samym jej ciało. 

Nie była mała, miała 173cm wysokości, ale nadal to pięć mniej niż wzrost Georga. Była za to niebywale krucha ciałem, przez co przyjaciel zawsze mówił na nią "mała", "kruszyno" czy też "wieszaku". Nigdy się o to nie obrażała, bo zawsze miała przygotowaną ripostę, ale nie tym razem. Gdy tylko przyjaciel usunął się w bok, stanęła jak sparaliżowana. Nie tego się spodziewała, choć niewątpliwie jakiś ciężar spadł z jej serca, bo była nastawiona na kogoś dużo, dużo gorszego.

"And what I need is someone to save me
'Cause I am goin' down
All the way down"
-The Pretty Reckless, "Goin' down"

- MAYA?! - usłyszała z ust trójki mężczyzn w tym samym czasie, którzy chwilę później stanęli na równe nogi.
- Skąd ją znacie? - zapytał Georg, lekko zdziwiony, ale też i zaciekawiony. - Albo skąd Ty znasz ich i czemu o tym nie wiem? 

Stała tak nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. To naturalne, że była w szoku, bo jak do cholery mogła nie połączyć faktów, że ONI to ONI. W końcu to cholerne Tokio Hotel, które kiedyś słuchała, jako gówniara. Jak to się stało, że wcześniej nie dodała dwu do dwóch i nie połapała, że poznała cały skład, tylko, że osobno i w różnych odstępach czasowych. Ba! Przecież wiedziała, że Listing jest z tego zespołu, ale nigdy nie przykuwała do tego dużej wagi, bo przecież kochała go za to, że był jej przyjacielem, a nie za to, że był sławny. Wolnym krokiem podeszła do sofy, na którą położyła plecak i westchnęła ciężko, zaraz przenosząc swoje niebieskie spojrzenie na każdego z kolei. 

- Przede wszystkim, miło mi was wszystkich znów zobaczyć, naprawdę. - Rzuciła kąśliwie. - Też się bardzo cieszę, że was widzę. Nie musicie mnie tak wylewnie witać, doprawdy. - Zdobyła się na sarkazm, krzyżując dłonie na swoich piersiach.  - Proponuje, byście usiedli, bo to będzie cholernie długa historia.

            Nie była na nich zła, w sumie cieszyła się, że spotkała każdego z nich właśnie teraz. Może jej życie w tym właśnie momencie zamknie stary rozdział i zacznie pisać nowy, lepszy? Zerknęła na Billa, który miał w niej utkwione spojrzenie. Zatonęła chwilowo w jego czekoladowych tęczówkach, tak jak wtedy. Krew zawrzała w jej żyłach, a usta zadrżały. Jego widziała ostatniego i musiała przyznać, że to spotkanie było intensywne. Zamrugała powiekami kilkukrotnie chcąc pozbyć się obrazów z tamtej nocy. Koło niego stał Tom, kochany Tommie, który początkowo tak piekielnie zalazł jej za skórę. Jego oczy były takie same jak jego brata, ale inne. Nie było w nich tej głębi, którą dostrzegała u Billa, za to zamiast niej pojawiały się w nich wesołe iskierki, za którymi tak tęskniła. Dalej stał Gustav i to ich spotkanie lubiła najbardziej. Zupełnie niekontrolowane, pełne śmiechu. Oderwane od rzeczywistości. 

Później spojrzała na Georga i uśmiechnęła się głupkowato, marszcząc przy tym zabawnie nos, jak to miała w zwyczaju przy szczerym uśmiechu. Ciężar siedzący na jej sercu zniknął tak nagle, jak się pojawił i gdy tylko zobaczyła rozchylające się ramiona Listinga, od razu w nie wskoczyła, uśmiechając się szeroko. Wiedział… On wiedział, że jego Maya wróciła. Oparła czoło o jego obojczyk, nosem zahaczając o jego sweter w kolorze ciemnej zieleni i zachichotała cicho.

- Oj Sorel, Sorel. – Wymruczał cicho z rozbawieniem w głosie. – Nie miałaś pojęcia, prawda? – Spytał, a ona doskonale wiedząc, do czego pije, potwierdziła jego przypuszczenia.

- Dobra.  Zaraz wam wszystko opowiem. – Zreflektowała się chwilę później, odsuwając się i usiadła na sofie, obserwując jak reszta zajmuje swoje poprzednie miejsca.

            Nie wiedziała, od kogo zacząć, zagryzła wargę i odetchnęła cicho rozglądając się po pomieszczeniu. Wróciła pamięcią do pierwszego spotkania z członkiem zespołu i przypominając sobie wszystko po kolei. Wstała z kanapy, ściągnęła z siebie sweter, ukazując czarną bluzkę na ramiączkach, jedno z nich lekko zsunęła, włosy roztargała. Sięgnęła po stojącą na stole butelkę whisky, oraz paczkę papierosów, z której wyciągnęła białą rurkę i włożyła ją sobie do buzi. Z kieszeni dżinsów wyciągnęła zapalniczkę i oparła się o framugę przejścia w salonie.

            - Pewnego razu – zaczęła opowiadać, obserwując każdego z nich uważnie. – Właśnie w takim stanie, stroju i bez butów, spotkał mnie jeden z was. W jednej dłoni, jak teraz trzymałam butelkę whisky i starałam się nieudolnie odpalić papierosa. – Zaprezentowała owe słowa, chwiejąc się przy tym lekko, jak wtedy. Ku zaskoczeniu wszystkich z kanapy wstał Gustav i podszedł do niej, na co Maya uśmiechnęła się szeroko. Z jej dłoni zabrał whisky i swoją zapalniczką podpalił jej papierosa.

            - Dzięki stary – bąknęła w odpowiedzi, dłonią starając się sięgnąć po alkohol. – Wtedy owy osobnik odpowiedział mi…

            - Chyba masz już dość alkoholu na dziś, Stara. – Zacytował Gustav, uśmiechając się do nie szeroko, na co ona odpowiedziała mu tym samym. - Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, zupełnie. Ale stała kompletnie pijana, bez kurtki, z bosymi stopami pod Bramą Brandenburską.  – Odparł, uśmiechając się szeroko. Pociągnął ją za dłoń by usiadła obok niego na kanapie, przy okazji odkładając whisky na stół. Pod nos podłożył jej popielniczkę, w której zgasiła papierosa.

            - Gustava spotkałam pierwszego.

Berlin, Brama Brandenburska.
Lipiec 2011r

- Cholerne papierosy – mruczała raz za razem, starając się trafić ogniem na końcówkę białej rurki. W drugiej dłoni niebezpiecznie kołysał się do połowy opróżniony, pół litrowy Chivas Regal[2], który prawie, że jej wypadł, gdyby nie zręczność jakiegoś mężczyzny, który w ostatniej chwili go przechwycił i jeszcze zdolnie odpalił jej papierosa.

- Dzięki stary - dłonią sięgnęła po swoją butelkę, ale on schował ją za swoje plecy.

- Chyba masz na dziś dość alkoholu, stara. – Odpowiedział, wzrokiem przeczesując jej sylwetkę.  – Jestem Gustav.- Dodał w końcu.

- Maya, jestem Maya i nie mam dość alkoholu. – Mruknęła, zaciągając się nikotynowym dymem.

- Jak odpowiesz mi poprawnie gdzie są twoje buty, to oddam Ci butelkę. Zgoda? – Zapytał, a jedna z jego brwi skierowała się ku górze. 

-Moje buty? Przecież mam je na… - zerknęła w dół, a potem znów na niego – ja nie chodzę w butach. – Sprostowała szybko, zaraz uśmiechając się szeroko. – Uważam, że to niehigieniczne, więc przemierzam świat boso.

Gustav roześmiał się głośno i oddał jej butelkę, z której zaraz potem pociągnęła zdrowego łyka i znów podała ją mu.

- A więc zapraszam cię na bosy spacer po Berlinie. – Odparł i zabrawszy od niej butelkę, wziął jeszcze większego łyka, krzywiąc się przy tym.

Tego, że upijał więcej łyków i oszukiwał, by ona wypiła jak najmniej dowiedziała się dopiero następnego dnia, gdy obudziła się w obcym miejscu. Początkowo przestraszyła się, myśląc, że zaliczyła z kimś noc i nawet tego nie pamięta. Bała się spojrzeć w bok czy pod narzutę. Gdy w końcu to zrobiła, odetchnęła z ulgą. Ubranie leżało na niej nienatknięte. Rozejrzała się tym razem przytomniej po pokoju, który okazał być się… Celą. Zdarzenia wczorajszego wieczoru wpadały do jej głowy stopniowo, aż w końcu przypomniała sobie prawie wszystko prócz tego, przez co właściwie ją zamknęli. Zdezorientowana zachichotała panicznie. Okej, biegaliśmy po Berlinie, obydwoje boso. Kąpaliśmy się w Müggelsee[3], Bóg jeden wie jak się tam w ogóle znaleźliśmy, wbiliśmy komuś na imprezę…

            - Co myśmy wczoraj najlepszego zrobili? – Jęknęła do siebie, rozmasowując obolały od pryczy, kręgosłup.

            - Zamknęliśmy was, dla waszego własnego bezpieczeństwa – odpowiedział jej mężczyzna, który okazał się być policjantem. Wraz ze swoim kolegą byliście tak pijani, że wbiegliście do komisariatu krzycząc, że znaleźliście wioskę smerfów[4]. Powinniście się cieszyć, że mojego przełożonego nie było, bo skończyło by się to dla was źle. – Dodał, zaraz potem posyłając jej surowe spojrzenie. – Możesz wyjść, dostaliście tylko upomnienie.

            Nie wiedziała, co powiedzieć, totalnie ją zamurowało. Przemknęła szybko w stronę wyjścia, gdzie odebrała swoje rzeczy i wybiegła przed komisariat, czym prędzej się dało, w duchu zastanawiając się skąd do cholery ma nogach swoje buty?


- Później już nie spotkałam Gustava, aż do dziś. – Zakończyła swoją opowieść, obserwując jak grupą śmieją się do rozpuku. Sama wytarła łezki rozbawienia, spływając po twarzy i zaczerpnęła haust powietrza. Zawsze zastanawiało ją, co się z nim stało, jak odnaleźli jej buty i czy on to wszystko w ogóle pamięta. Ale jak widać pamiętał i to dokładnie.

- Z komisariatu wyszedłem z samego rana, chciałem się z tobą zobaczyć, ale policjant powiedział, że śpisz i że zostaniesz wypuszczona później, więc przyszedłem po godzinie z kawą, musieliśmy się minąć, bo już Cię nie było. – Wyjaśnił, jakby czytał w jej myślach. – A twoje buty, to była całkiem zabawna historia. Oddałaś je jakiejś kobiecie, mówiąc, że w życiu nie może ich ściągać, bo dzięki nim znajdzie się wszędzie gdzie zapragnie niczym Dorotka z „Krainy Oz”. – Zaczął opowiadać, uśmiechając się szeroko. – A potem spotkaliśmy tą kobietę na posterunku i kazała ci wsadzić sobie te buty do dupy, bo są pechowe i dzięki nim znalazła się dokładnie tam, gdzie nie chciała, a nie przeciwnie.  – Zakończył śmiejąc się gardłowo. Reszta tak samo jak on, leżała na kanapach, nie mogąc złapać tchu przez nadmierny chichot.

- No, no, no. Kto by się spodziewał. – Zacmokał Georg. – Jak to się mówi, cicha woda brzegi rwie. A w tym przypadku, to już w ogóle. W życiu bym cię nie posądzał o takie coś Gustav, tak samo Ciebie Sorel.

 Maya początkowo zbladła, a potem zaś zarumieniła się i ukryła twarz w dłoniach. Fakt, jak była pijana zdarzało jej się robić różne rzeczy, dlatego od tamtej pory z Schaferem ograniczała alkohol jak tylko mogła, choć nie zawsze jej się to udawało. Zerknęła na Billa i Toma, którzy uśmiechali się szeroko, ale równocześnie widać było po nich stres, bo w końcu i na ich historie przyjdzie pora, a to one utkwiły w jej pamięci najbardziej.

- Georgie [czyt. Dzordżi.] ty już się tak nie czepiaj. – Mruknęła cicho. – Czas na nasze spotkanie. – Puściła mu oczko. – W porównaniu do poprzedniego, to będzie raczej spokojne.

Dusseldorf, promenada,
Jeden z klubów.
Sierpień 2011r

Stała pod klubem czekając aż w końcu wpuszczą ją do środka. Na nic się zdało tłumaczenie, że ma tam dziś pracować na nocnej zmianie w zastępstwie za jedną z barmanek, która zachorowała. Dopiero jak ochroniarz poszedł łaskawie sprawdzić rozpiskę pracowników u szefa dostrzegł tą małą zmianę i przepraszając ją wylewnie, wpuścił ją do środka. Dudniąca muzyka zalewała każdy kąt sali tak głośno, że aż czuła ją na swoim ciele dudniącą w rytm jej własnego serca. Nie była przyzwyczajona do takich klubów, zazwyczaj pracowała w małych pubach, niemieszczących więcej niż 50 osób, a tu taka zmiana. Weszła za ladę, a potem na zaplecze gdzie rzuciła swoje rzeczy i poszła się przebrać w strój. Czarne skórzane spodnie, biała koszula, a do tego czerwona muszka i szelki. Na nogi wcisnęła wymagane obcasy, a włosy spięła w luźnego koka i związała je bandaną.

Godziny mijały jedna za drugą, a ona miała już serdecznie dość. Nigdy w życiu nie przyjmie takiej oferty. Może i stawka była wysoka, ale nie na jej nerwy, zdecydowanie.

- Poproszę whisky z lodem. – Usłyszała nagle, więc zrealizowała zamówienie natychmiastowo, dłońmi sprawnie operując butelkami.

- Masz za sprawne ręce jak na barmankę, musisz na czymś grać. – Usłyszała znów, co zaintrygowało ją, więc uniosła swe niebieskie spojrzenie na mężczyznę.

- Jak zgadniesz, na czym, to drinka masz za darmo. – Odparła uśmiechając się lekko, naprawdę zainteresowana tym, skąd mógł wiedzieć.

- Pianino. To na pewno. Masz długie i zgrabne palce, idealne do gry na klawiszach. I pewnie jeszcze gitara, ale to wnioskuje po odciskach. – Wskazał podbródkiem na jej kciuk, zmasakrowany od strun.

- Gratuluję, ma Pan drinka na koszt firmy. - Uśmiechnięta postawiła przed nim na podkładce drinka. – Jestem Maya.

- Miło mi Maya, jestem Georg. – Zaoponował, zaraz kładąc przed nią 20€.  – Proszę, to napiwek za sprawne zaserwowanie drinka.

- Mi również miło i dziękuję – odparła szczęśliwa, zaraz chowając pieniądze do kieszeni. – Też grasz. – Stwierdziła, czyszcząc szkło. – Inaczej nie zwróciłbyś uwagi na moje dłonie. Chyba, że to twoje zboczenie. – Zerknęła na niego podejrzliwie.

- Żadne zboczenie, gram na gitarach. – Przyznał z uśmiechem. – Może masz ochotę pograć ze mną dziś po pracy? Dosłownie pograć, nic więcej. – Zaoferował.


            - A ja się zgodziłam. Graliśmy razem długo, początkowo u niego, potem u mnie. Dla relaksu. Zaprzyjaźniliśmy się i granie stało się naszą odskocznią. On nie grał zawodowo, tylko dla siebie, a ja… Nie zapomniałam o tym, że muzyka niegdyś była częścią mojego życia. – Przyznała z uśmiechem, zaraz potem żałując, że zdradziła swój sekret, bo wskazujący palec Billa pokazywał nic innego jak pianino stojące w rogu salonu.

            - Pokaż co potrafisz.

 ~*~

[1] Tak jakby ktoś nie wiedział, jak wygląda szafa komandor: KLIK
[2] Chivas Regal: szkocka WHISKY
[3] Jezioro Müggelsee: KLIK
[4] Zaczerpnięte z KWEJKA

Moi drodzy.
 Cieszę się, że wróciłam. Tym razem nie odejdę. Rozdział miał się pojawić wczoraj wieczorem, ale blogger zrobił mi psikusa i nie dodał ustawionej publikacji. Osobiście ten rozdział niezbyt mi się podoba, ale może to kwestia stresu? Nie wiem.  Następna część w niedzielę lub poniedziałek.

W rozdziale 4: Historia Toma i Billa. Czy Maya zagra na pianinie? Kim jest Rosalie Veer? Co dalej stanie się z Mayą?

ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI: BOHATEROWIE.